piątek, 26 listopada 2010

Oczywiste, a jednak zadziwiające :)

Listopadowy piątek powitał mnie słońcem.
Ja powitałam go, podobnie zresztą jak pozostałe dni w roku, kawą ze śmietanką.
Piłam ją przy wtórze odgłosów miasta za oknem, warkotu samochodów i betoniarki na pobliskiej budowie.
Na niebie srebrzyło się stado gołębi.
Zapowiadał się wspaniały dzień. Nie do końca dotrzymał słowa, ale bywało gorzej.
Po południu zaszczycił mnie wizytą przedstawiciel kościoła katolickiego.
- czy będzie pani brała opłatek? - spytał wyciągając w moim kierunku białą kopertę.
- czemu nie, mogę wziąć - i jak rzekłam tak uczyniłam.
Trzymam w ręce tę kopertę i patrzę na człowieka. Ten twardo stoi i czeka na coś.
- czy należy się coś za ten opłatek? - spytałam nieśmiało
- co łaska - poinformował rzeczowo. Tego się obawiałam.
- ale widzi pan - zaczęłam się tłumaczyć - nie mam w tej chwili ani grosza, bo to, bo tamto, bo nawet na chleb teraz nie mam.
Nie dokończyłam jeszcze mojego uzasadnienia niemożności wywiązania się z co łaski, jak facet wyrwał mi z ręki kopertę z opłatkiem, schował do teczki i oddalił się z Bogiem.
No niestety. Bez łaski nie ma opłatka.

wtorek, 23 listopada 2010

Chyba sama nie wierzę w to co piszę :))

Jak widać, wprowadziłam niewielkie zmiany na blogu. Nie wiem czy na tym poprzestanę, czy też zamieszam jeszcze bardziej.
Blogów wszelakich jest w sieci mnóstwo, albo jeszcze więcej :) Nie wszystkie są dobre, nie wszystkie są interesujące. Prawdę powiedziawszy większość jest nic nie warta.
Mnie jednak udało sie w tej wirtualnej, przepastnej otchłani znaleźć blogi bardzo oryginalne, ciekawe. Takich jest bardzo wiele, tylko czasami trudno do nich dotrzeć.
Jaki jest mój blog? No właśnie. Sama nie wiem. Nie wiem również jaki powinien być. Szczerze mówiąc nie mam pomysłu na bloga. Na tego bloga. Co do drugiego nie mam zastrzeżeń.
Wydaje mi się, że pisanie o wszystkim i o niczym nie ma sensu. Moje zmagania z szarą rzeczywistością, kłopoty rodzinne czy moje menu na śniadanie w czwartek raczej nikogo nie obchodzą. Mnie zresztą też tak średnio.
Blog musi być ciekawy dla jak najszerszego odbiorcy. Musi mieć konkretną tematykę, jednak nie ograniczona do bardzo specjalistycznych zagadnień, czy też, nie daj Boże, polityki. Tematy muszą być ciekawe dla prawie każdego, młodego i starego, mądrego i głupiego, kobiety i mężczyzny.
Tematyka musi być różnorodna, aby nie znudzić czytelnika, jednak połączona osobą autora, czyli teksty muszą być jedyne w swoim rodzaju.
Wokół bloga należy zgromadzić społeczność z tym blogiem związaną. Każdy blog bowiem ma swoich wiernych czytelników. Zadaniem blogera jest zgromadzenie ich jak najwięcej.
Tylko jak to zrobić? Wszystkie chwyty są tu dozwolone. Trzeba je tylko znać.
Można prowokować czytelnika. On to wbrew pozorom bardzo lubi. Może wtedy w komentarzu wyładować swoje frustracje, odreagować kłótnie z żoną, awanturę z szefem, czy też całkowity brak wzięcia u płci przeciwnej.
Prowokować jednak trzeba z głową. Oprócz prowokacji trzeba też mieć coś do powiedzenia i to najlepiej mądrego. Inteligencja bardzo się tu przydaje.
A, co ja tu będę dużo pisała! Aby prowadzić dobrego bloga trzeba być kimś.
Po prostu trzeba być KOMINKIEM! ( tak, tak, można klikać!)
Ludzie kochani, co ja piszę?!

poniedziałek, 1 listopada 2010

Spotkanie z cieniami


Widzę cienie bliskich mi kiedyś ludzi. Pamięć przywołuje obrazy z przeszłości. Takie wyraźne, nietknięte przez czas. Zatrzymane na zawsze. Jak na fotograficznej kliszy.
Grób Krzysi.
Krzysia była młodszą siostrą Marysi, koleżanki mojej mamy. Marysia była częstym gościem w naszym domu, prawie domownikiem. Wiele lat temu byłyśmy z mamą na imieninach Marysi. Jej siostra Krzysia stała oparta plecami o ciepły piec w pokoju i uśmiechała się. Ktoś z gości zapytał, kiedy wyjdzie za mąż? Krzysia odpowiedziała: siostra jest starsza i ma pierwszeństwo.
Marysia nigdy nie wyszła za mąż. Krzysia powiesiła się.
Pięknie wyglądała w trumnie, w białej sukni, przykryta białym welonem.

Grób Włodka.
Kolega ze szkoły. Pięknie grał na gitarze, pięknie śpiewał. Razem z gronem przyjaciół spędzaliśmy u niego w domu prawie każdy wieczór. Była muzyka, długie filozoficzne rozmowy, było wino, były papierosy Carmeny. Potem była ciężka choroba. Włodek odpłynął we własny wewnętrzny świat. Trudno było się z nim porozumieć. Stale pytał, która jest godzina? Dlaczego to było dla niego takie ważne? Żył 33 lata...

Duży grobowiec. Dalsza rodzina, z którą jednak utrzymywaliśmy bliski kontakt.
Wujek Mietek, taksówkarz, zmarł na raka. Przyjaciel mojego ojca.
Pogrzeb Mietka był w styczniu. Była piękna pogoda, słonecznie i cieplutko. W dniu pogrzebu, nagle i bez zapowiedzi, przyjechał mój ojciec. Powiedział, że nie wie dlaczego przyjechał, po prostu musiał. Wtedy powiedzieliśmy mu o pogrzebie Mietka. Przeczucie? Telepatia? Jednak Mietek wezwał jakimś sposobem mojego ojca na swój pogrzeb...
Siostra Mietka, Władzia, również zmarła na raka. Była piękna, wesoła, zawsze zadowolona z życia. Mieszkała z drugim mężem w małym mieszkanku. Bywałam tam częstym gościem. Ciocia, już wtedy bardzo chora, siedziała przy stole w kuchni, a wujek szykował poczęstunek, herbatę.
Pamiętam jak pewnego roku ciocia smażyła pączki. Pływały w tłuszczu, w wielki rondlu. Ciocia Władzia poprosiła wujka, żeby sprawdził, czy nie trzeba ich już wyjmować. Wujek podszedł do pieca, zajrzał do rondla , odwrócił się w naszą stronę i powiedział: chwileczkę, skoczę tylko do piwnicy po widły!
Pączki były rzeczywiście ogromnych rozmiarów :) Ale pyszne.
Byłam na pogrzebie cioci. Trumna stała w pokoju. Nie pamiętam ubrania cioci, nie pamiętam jak wyglądała. Pamiętam jednak pewien drobny szczegół. Paznokcie. Ciocia miała zawsze bardzo wypielęgnowane paznokcie, o pięknym migdałowym kształcie, pomalowane lakierem. I właśnie wtedy zwróciłam uwagę na te paznokcie. Miały piękny kształt, delikatny lakier . Niestety z końców paznokci lakier odprysnął. Pomyślałam wtedy, że ciocia nigdy publicznie nie pokazywała się z takimi zaniedbanymi paznokciami. Dlaczego nikt nie zmył tego lakieru...
Ojciec Władzi, zmarł na raka. Byłam wtedy małą dziewczynką. Pierwszy raz poszłam do domu żałoby. Pierwszy raz widziałam nieboszczyka. Niewiele już pamiętam z tego dnia. W pamięci utkwił mi obraz cioci Heni, żony wujka Mietka, stojącej w pokoju, w pobliżu trumny. Opierała się o łóżko i wyglądała jak anioł. Szczupła blondynka o delikatnej urodzie, z małą błękitna blizną pod lewym okiem. Ślad po wypadku motocyklowym. Ma tę bliznę do dzisiaj. Mieszka niedaleko mnie. Widujemy się prawie codziennie. Właśnie skończyła 89 lat. Wygląda w dalszym ciągu jak anioł. Opiekuje się prawnukami, gotuje obiady. I uśmiecha się cały czas. Ostatnio jednak mi powiedziała, że wszystko się Panu Bogu udało, ale starość się nie udała...