niedziela, 23 września 2012

Nie dla mnie sznur samochodów...


Dzisiaj, jak w każdą niedzielę, wybrałam się rano do...sklepu. Mimo usilnych starań ze strony słoneczka powietrze nagrzewało się bardzo powoli. No cóż. Jesień, jesień już.
Elegancko ubrani ludzie wracali właśnie z kościoła, spacerkiem, dostojnie. Celebrowali niedzielę. Dzieci biegały. Samochody śmigały za miasto.
I nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, najbardziej ruchliwa ulica w mieście na moment zamarła. Na ułamek sekundy. Zrobiło się cicho i pusto. Zobaczyłam całą ulicę aż po horyzont. Widziałam białe pasy, strzałki, przejścia dla pieszych. Widziałam jak ulica wznosi się miejscami i potem opada. Czyżbym przeniosłam się w czasie do lat dzieciństwa? Ciche, senne miasteczko, słoneczna niedziela. Po kocich łbach przetacza się wolno furmanka, koła z metalowymi obręczami podskakują na kamieniach, stukają końskie podkowy, czasem przejedzie jakiś samochód budząc wielkie zainteresowanie dzieciaków.
Tu gdzie stoją wieżowce i pawilony handlowe były domki z ogrodami, czerwone kamienice i drewniana chałupka zapadnięta głęboko w ziemię.
Po drugiej stronie ulicy był kiosk Ruchu, w którym sprzedawała pani Danusia. Tam mój dziadek kupował gazety i papierosy. Nieco dalej stała przydrożna kapliczka. Tylko ona pozostała do dzisiaj. Tylko na tym maleńkim skrawku ziemi nadal żyje przeszłość.
Na skrzyżowaniu w centrum miasta zmiana świateł. Ruszył sznur samochodów, ulica zniknęła pod ich kołami. Wspomnienia uciekły przed hałasem. Powróciłam tu i teraz.
Jestem. Nie mam jednak pomysłu na to moje tu i teraz.
Jutro nie muszę iść do pracy. Nie mogę iść do pracy. Już nie pracuję. Dlaczego!
Aha...emerytura...
Czy mogę sobie siarczyście zakląć? Już. Zaklęłam.
Zaklnę sobie jeszcze raz!
Miłej niedzieli:)


czwartek, 20 września 2012

Gadał dziad do obrazu a baba do lustra.



Wszystkiego najlepszego z okazji sześćdziesiątych urodzin – powiedziałam dzisiaj rano do swojego odbicia w lustrze. Odbicie mrugnęło do mnie pięknie pomalowanym okiem i uśmiechnęło się. Tak bez powodu, wbrew stojącej za moimi plecami starości. Stała niedługo. Jak ją tylko zobaczyłam, wzięłam za łeb i wyrzuciłam z domu.
Odwiedził mnie dzisiaj jeszcze jeden urodzinowy gość. Pani emerytura. Tej nie wyrzuciłam. Ktoś musi mnie przecież utrzymywać. Tylko czy ta, która do mnie przyszła da radę? Taka jakaś chudzinka.
Nie mogłabyś być taka jakaś... większa?- spytałam nieśmiało. I zaraz mi się głupio zrobiło, bo widzę, że bidula na palcach stoi i szyję wyciąga.
Damy radę! Najwyżej sobie jakiegoś sponsora znajdziemy. Albo pracę :)