piątek, 20 sierpnia 2010

Nie mam stajni dla Pegaza :)


Jeszcze nie zwariowałam. I to jest dziwne, bo powinnam. Wskazywały na to wszystkie znaki na niebie i ziemi. A tu proszę, jestem przy zdrowych zmysłach, zdrowych nerwach ( no, może trochę nadszarpniętych ).
Ciężko się pracuje w domu pełnym ludzi. Różnych ludzi, w różnym wieku, o różnym stanie psychicznym. Ci wszyscy dziwni ludzie nazywają się rodziną. A dom, w którym jest tylu członków rodziny, nazywa się domem wariatów. :)
Nie wiem jakim cudem udało mi się coś napisać. Męka to jednak była okrutna.
Marzy mi się wyjazd w miejsce odludne, na wieś. Chętnie zamieszkałabym w starym dworku szlacheckim, obrośniętym dzikim winem, otoczonym ogrodem, z werandą, na której mogłabym wypić rano aromatyczną kawę. Cisza, spokój, twórcza atmosfera....
Najchętniej jednak zamieniłabym mieszkanie na nieco większe. Mieszkańcy mnożą się jak króliki, a chata coraz mniejsza. Codziennie się dziwię, jak my się wszyscy mieścimy?
W komentarzu pod poprzednią notką zapytano mnie o czym będzie scenariusz.
Niestety, tego zdradzić nie mogę. Konkurencja nie śpi :) A dobre pomysły w tej branży są warte miliony. Nie mogę więc nic więcej napisać, dopóki scenariusz nie zostanie zatwierdzony, zaklepany, zakupiony, zarejestrowany, zabezpieczony i wiele, wiele innych za. Ewentualnie do czasu, kiedy nie zostanie wyrzucony do kosza. Taka ewentualność też istnieje.
Teraz moja praca podlega konsultacjom wszelakim, analizie scena po scenie i krytyce, która jest nieodzownym elementem tego etapu.
Scenariusz to są obrazy. Wszyscy, którzy go czytają muszą zobaczyć to samo co ja.
Jeżeli tego nie widzą, znaczy scenariusz jest do bani. Albo scenarzysta :)