sobota, 30 lipca 2011

Dawno, dawno temu...

Jestem już trochę zmęczona tym naszym polskim deszczowym lipcem. Jak długo można moknąć? 
Na wakacje na razie wyjechać nie mogę, trzymają mnie tu służbowe obowiązki jak i brak jakiejś widocznej nadwyżki w moich finansach. Brak lata też nie sprzyja planom wakacyjnym.
 Najpiękniejsze jednak wyprawy wakacyjne miały miejsce w czasach mojego dzieciństwa. 
Ojciec mój w latach pięćdziesiątych posiadał najwspanialszą rzecz na świecie – duży, czarny motocykl z przyczepą. 
Tym motorem odbyliśmy wiele najwspanialszych wypraw po Jurze. Najczęściej jeździliśmy na grzyby. To były  nasze wyprawy po złote runo- zbieraliśmy przeważnie kurki i rydze. 
Wstawaliśmy raniutko. Potem było szybkie śniadanko i przed dom, a tam już stało przygotowane nasze czarne cudo. Dzieci umieszczało się w dużej, głębokiej przyczepie. Niestety były też minusy takich wypraw, które psuły nam częściowo przyjemność z jazdy, ale mama nasza była nadopiekuńcza i jako lekarz wszędzie widziała zarazki i czyhające na jej dzieci groźne wirusy. Z tego więc powodu byliśmy nawet w lecie ubierani ciepło, przykrywani kocem. Na głowach mieliśmy ciepłe czapki. Wyglądaliśmy jak stwory z kosmosu. Nie warto było się jednak buntować. Groziło to awanturą i odwołaniem wyprawy, a tego mogliśmy nie przeżyć. 
Rodzice siadali na motorze, bałwanki siedziały w przyczepie. Otwierało się bramę , pojazd wyjeżdżał na ulicę i rozpoczynała się przygoda. 
Drogi w tamtych czasach nie były może tak szerokie jak teraz, ale wysadzane pięknymi, starymi drzewami. Jechało się w takim szpalerze drzew, słyszało w uszach szum wiatru, promienie słońca przebijały korony drzew i raziły w oczy. Zatrzymywaliśmy się w lesie lub na łące. Najpiękniejsze były złote łany zboża, kołyszące się na wietrze i mieniące w słońcu. Wśród tego złota, jak czerwone koraliki, wyrastały maki. Słońce, wiatr, przestrzeń. Słychać było tylko koniki polne i śpiew ptaków. Jakich? Tego nie wiem. Wstyd się przyznać ale niewiele gatunków ptaków potrafię rozpoznać. Chyba, że to jest bocian!.
W czasie wakacji często jeździliśmy na wieś do ciotki. 
Mieszkała prawie pod samym lasem w pięknym drewnianym dworku z werandą. Za domem był sad, który ciągnął się daleko, daleko aż do samej rzeki. Przed domem rosła lipa, pod którą siadaliśmy wieczorami. 
Przez dużą bramę wychodziło się na piaszczystą drogę. Trzeba było przejść kilka metrów i już się było na moście. Pod nim płynęła rzeka. Rzeka mojego dzieciństwa. Po prawej stronie mostu rzeka była głęboka, niebezpieczna. Po lewej płytka, z piaszczystą maleńką plaża. Tylko tu wolno było się kąpać. Nie znaczy to jednak, że stosowaliśmy się do tych zasad. Trudno było nas upilnować. 
Było nas siedmioro ciotecznego rodzeństwa – trzech chłopców i cztery dziewczynki. Jak taka szarańcza wypadła z domu, nie było sposobu, żeby nad nią zapanować.
Kąpaliśmy się w rzece w towarzystwie krów, które tam przyprowadzano do wodopoju, zbieraliśmy grzyby, jagody, jeżyny, orzechy z dzikiej leszczyny. Spaliśmy na sianie w stodole. Do tej pory czuję ten wspaniały zapach świeżego siana. Spaliśmy, to może za dużo powiedziane. Czasem przegadaliśmy całą noc. Trudno mi to w tej chwili zrozumieć, ale wcale nie byliśmy zmęczeni. Dom ciotki zawsze, a zwłaszcza latem, pełen był ludzi. Pamiętam taki rok kiedy zjechało się samej tylko rodziny prawie pięćdziesiąt osób! 
Wieczorami paliło się ognisko i robiło prażonki, w specjalnym, żeliwnym, szczelnie zamykanym kociołku. Były rozmowy, wspomnienia, opowieści o dawnych czasach. Ognisko paliło się do późnej nocy. Potem krótki sen przy otwartym oknie, przez które wchodziła cicha, gwieździsta noc. Słychać było tylko dalekie cykanie świerszczy i szczekanie psów.

sobota, 23 lipca 2011

Ach, jak przyjemnie...


dostawać prezenty i wyróżnienia.
Spotkał mnie niewątpliwy zaszczyt znalezienia się w gronie wyróżnionych blogów, i to podwójnie.
Nie wiem tylko, czy zasłużyłam :)
Wyróżnienie dostałam od: Stardust i anabell. Wielkie dziękuję :)
Jak już wspomniałam, miło dostawać takie wyróżnienia. Z drugiej jednak strony uzmysławiają mi one, jaka jestem blogową sierotką. Jak mało mam znajomych.
Bo jakże mam wytypować 16 blogów, skoro w linkach mam zaledwie 27 wszystkich! Z tego jeden nieaktywny od dawna, dwa odpadają, bo to jest elita i Himalaje dla mnie / M. Czubaszek i Magda Umer/, kilka blogów jest z wordpressu. Nie wiem czy oni się w to bawią i czy wiedzą o moim istnieniu. Pozostali otrzymali już wyróżnienie i to nie raz. Mam się powtarzać? Nie wiem czy to ma sens. Zabawa polega tu przecież na poznawaniu nowych blogów. A ja znam ich bardzo mało.
Dopiero przy okazji tej zabawy dotarło to do mnie.
Nie obrazicie się na mnie, jeżeli się wyłamię?

Mogę natomiast napisać coś o sobie. O czym jeszcze nie wiecie? O! O bardzo wielu rzeczach. Ma się rozumieć, że ich nie wyjawię:)
Mogę natomiast wymienić 7 następujących:

  1. Bardzo dawno temu korespondowałam z Jarosławem Iwaszkiewiczem i Tadeuszem Łomnickim.
  2. Zdawałam egzaminy u Jadwigi Chojnackiej i Jana Machulskiego.
  3. Śpiewu uczył mnie Aleksander Bardini, skręcając sobie przy tym papieroska :)
  4. Występowałam w telewizji.
  5. Od dziecka myję się tylko i wyłącznie w zimnej wodzie i robię okłady z lodu na twarz. / zimno konserwuje/
  6. Nie mam prawa jazdy.
  7. Nie umiem jeździć na nartach.

Nie będę przecież pisała, że świetnie radzę sobie w życiu bo to jest oczywiste :))


środa, 20 lipca 2011

Tak to jest, kiedy drogowskazów brak.

Zawalona po uszy robotą, z nosem wiecznie w papierach, zupełnie zapomniałam, że istnieje życie . Dopiero teraz zorientowałam się, że jeszcze nie zaczęłam żyć!
Wszystko było zamiast.
Grałam z życiem w pokera i przegrałam.
A byłam pewna, że mam dobre karty! Może chciałam tak myśleć?
Nic nie osiągnęłam, nic nie zrobiłam, nie stworzyłam nic wielkiego.
Wszystko było tymczasowe. Tak jak moja podłoga. Do tej pory nie zainstalowałam listew przy ścianach.
Wszystko niedokończone, rozgrzebane, brzydkie, prowizoryczne. A prowizorka jest najtrwalsza.
No cóż, wiadomo, że nie każdy jest geniuszem, ale każdy musi jakoś żyć. Nawet jak nie umie.
Człowiek całe życie się rodzi. Kiedy jednak już czuje, że się urodził, jest ukształtowany i gotowy - pora umierać. I tak to jest. A jest nie w porządku.
Wybrałam złą drogę, w którymś momencie źle skręciłam. Tylko kiedy? I czy można zawrócić?
Nie można. Trzeba cały czas iść naprzód. Przed siebie. Drogą w jednym tylko kierunku. W stronę tęczy :)
Jutro nowy dzień. Powitam go najpiękniejszym uśmiechem na jaki mnie stać.
Cóż  innego mogę zrobić?

sobota, 16 lipca 2011

"Stare, dobre małżeństwo" - fragmenty, czyli lektura na lato :))


   Ponieważ jestem kobietą pracującą i żadnej pracy się nie boję, brakuje mi czasu na przyjemności. Nie wyrabiam na zakrętach :)
Dlatego dzisiaj, zamiast notki, wstawiam coś do poczytania na letnie popołudnie :)
To jest fragment większej całości, która nie wiadomo kiedy dorośnie do właściwych rozmiarów.                                         

  Można zjeść z drugim człowiekiem setki śniadań, zrobić tysiące kanapek i pewnego dnia go nie poznać. Można patrzeć na niego i zastanawiać się: kim jest ten człowiek po drugiej stronie stołu? Co on tu robi? Dlaczego właśnie z nim jem codziennie śniadanie? Przez wiele lat wtapia się w tło, pasuje i nagle zgrzyt. Patrzysz i wiesz, że nie pasuje, gryzie się z kolorem zasłon, jest zbędnym elementem układanki, przeszkodą na torach twojego życia. I już wiesz, że musisz go po prostu przejechać, aby żyć dalej.

środa, 13 lipca 2011

"Twinkle, twinkle, little bat! How I wonder what you're at!"






Czy wiecie jak wygląda nietoperz? Tak mniej więcej jak na załączonym obrazku.

Nietoperze są wyjątkowo złośliwe. Zamiast wisieć do góry nogami w jakiejś jaskini lub strychu, czyhają na Bogu ducha winnych ludzi. W tym przypadku czyhał taki jeden na mnie.
Pisałam sobie spokojnie komentarz na blogu, w języku MIĘSZANYM, trochę po polsku, trochę po angielsku.
I nagle, nie wiadomo skąd pojawił się on! Nietoperz! Wlazł w komentarz i został! A wyglądał tak: „BAT”.
W miejscu gdzie sobie na waleta zawisnął, mieszkało przedtem spokojne, skromne, ale jakże potrzebne „ale”. Nazywało się „BUT”, ponieważ urodziło się w Ameryce. Przestraszyło się jednak tego krwiopijcy, nietoperza i uciekło.
W sumie, nie zginie przecież, ale co ja się wstydu najadłam to moje :)))
Prawda Stardust? :))

Dlatego też dzisiaj zabrałam się ostro za doskonalenie mojej umiejętności pisania po angielsku, i nie sadzenia błędów jak kartofli.
Właśnie przepisałam całe przemówienie Baracka Obamy:
Europe and America, Aligned for the Future
By Barack Obama
With this week's NATO and United States-European Union summit meetings in Lisbon, I am proud to have visited Europe a half-dozen times as president.” ….. itd., itd.
Trzy bite strony.
W końcu przecież się nauczę. Bo jak na razie to kilka razy pod rząd uparcie pisałam:”sammit” zamiast „ summit”
I to rzeczywiście jest prawdziwy SZCZYT zdolności do popełniania błędów :))))


niedziela, 10 lipca 2011

Góralu, czy ci nie żal?

Lecz zanim liść opadł z drzew,
Powraca góral do chaty,
Na ustach wesoły śpiew,...

To tyle o góralu. Teraz o mnie. Wracam do mojej porzuconej blogowej chaty.
Aby przeprosić jakoś blog za to porzucenie, sprezentowałam mu nowe ubranko.
Blog jednak strzelił focha i zażądał jeszcze posegregowania wpisów według kategorii.
Czego się nie robi dla świętego spokoju? Można więc edytować każdy post po kolei i przyklejać mu kategorie. Ale za to jakiej wprawy nabrałam w klikaniu!
Przy okazji musiałam wszystkie te teksty przeczytać. I wiecie co? Wiele z nich bardzo mi się podoba! Jakbym to nie ja je pisała, tylko noblistka jakaś :)
Takiego dobrego blogu nie mogę porzucić.
Wracam!
Blog jest znowu mój. I Wasz :))
A teraz zapraszam do stołu :)


/kadr z filmu "Dyskretny urok burżuazji"/