Zniknęłam
na chwilę z mojej M. Nie odeszłam jednak daleko. Większość czasu
spędzam przed komputerem. Kazaliście mi pisać, to piszę :)
Tylko,
żeby to było takie proste i łatwe! Uwierzcie mi na słowo, nie
jest.
Kiedy
już powzięłam twarde postanowienie, że będę pisać, musiałam
się do tego przygotować. Psychicznie i organizacyjnie.
Na
początek należało wyłowić z przestworzy mojego dysku twardego
pliki z notatkami, niezliczonymi wersjami tekstu.
Część wyłowiłam,
reszta utonęła na zawsze i nawet nie wiem gdzie. Byłam pewna, że
gdzieś jest, a okazało się, że nie ma. Na szczęście dysponuję
również niezliczoną ilością wydruków. Znalazłam właściwy.
Musiałam jednak przepisać go, co zajęło mi sporo czasu i
skutkowało złamaniem dwóch paznokietków u prawej rączki. Piszę
szybko, bo palce nie nadążają za myślami.
Kiedy
już przepisałam zabrałam się za kompletowanie notatek
papierowych, zapisków,karteczek, świstków, zalegających w każdym
zakątku mojego domu. Udało się!
Niektórych nie mogłam odczytać,
a wydawały mi się bardzo istotne, ważne i niezbędne. Przydałby
się fachowiec od egipskich hieroglifów. Dlaczego tak się stało? W
trakcie codziennych czynności domowych, odpoczynku, sprzątania,
gotowania, prania, kiedy to najbardziej potrzebne są dwie ręce,
mózg pracuje na pełnych obrotach i zajmuje się pracą twórczą.
Kiedy wpadnie na jakiś świetny pomysł, należy go natychmiast
zapisać. Zapisuję więc. Najczęściej jednak nie mam wtedy na
nosie okularów. Da się pisać bez okularów, ale najczęściej nie
da się tego odczytać :)
Piszę
dziennie średnio siedem stron. Nie wiem czy to dużo, czy mało. Dla
mnie w sam raz.
Wczoraj
utknęłam. Zaczęły się schody. Strome i wysokie. Nie mogłam w
żaden sposób ruszyć dalej, nawet na pierwszy schodek. To co do tej
pory napisałam, to pikuś, każdy potrafi zacząć. To co
najważniejsze dzieje się właśnie na tych schodach. Trzeba się na
nie wdrapać, inaczej cała praca pójdzie na marne.
Cały
wieczór i noc kombinowałam, jakby tu się na schody dostać. To z
tej strony próbowałam, to z innej. I nic! Mózg się buntował,
dawał mi do zrozumienia, że widocznie za słaby, zmęczony, że
zwoje się przegrzały, wyprostowały i zwichnęły.
Dzisiaj
doznałam olśnienia! Schody zniknęły, ja wsiadłam do windy i
jadę.
W
związku z powyższym nie mam za wiele czasu, nie mogę pozwolić aby
uciekły mi myśli, słowa, zdania i obrazy.
Idę
je łapać :)
Trzymajcie
kciuki.
No pewnie, że trzymam !:)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuńwierzę, ze się uda..masz dużo siły w sobie jak Cię czytam:) trzymam kciuki z całych sił:) pisanie to moje marzenie.. chyba raczej poza zasięgiem..gaduła ze mnie:)
OdpowiedzUsuńDlaczego poza zasięgiem? Marzenia trzeba spełniać :)
UsuńOj tak, te pustki w głowie mnie też dopadają , nie tylko przy pisaniu, przy biżutkach też. Ale wtedy po prostu trzeba się nieco zrelaksować i przestać o tym myśleć.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
Czasami taka pustka, że wiatr jeno hula :) Staram się relaksować, ale nie bardzo mi wychodzi, bo samo się myśli. Szukam jakiegoś punktu zaczepienia. Zdarza mi się nawet w nocy wstawać, aby coś zapisać :) To nawet nie jest pustka w głowie, to raczej przepełnienie i chaos kompletny. Muszę się skupić i to uporządkować. I pomyśleć, że tyle trzeba się namęczyć, żeby potem lekko i przyjemnie się czytało, dla rozrywki.
UsuńKciuki oczywiście trzymam!
OdpowiedzUsuńJak przyjdzie wena, to trzeba siadać i pisać do oporu, wiem to z autopsji, bo ostatnio coś pisałam ( nie, nie beletrystykę, ale tekst referatu na konferencję).
Nie mogłam się zabrać za pisanie, czas naglił, a ja ciągle myślałam nad koncepcją i nagle pewnego wieczoru coś mnie olśniło. Wykorzystałam ten przypływ natchnienia i pisałam jak najęta całą noc. Mogłam sobie na to pozwolić, bo następnego dnia nie szłam do pracy.