wtorek, 22 czerwca 2010

Na wojennej ścieżce.


Walka trwa.
Walczę z leniem, który zamieszkał we mnie jako dziki lokator. A takiego pozbyć się najtrudniej. Odciąga mnie od pracy wszelkimi sposobami. A to mi włączy jakiś ciekawy film, a to namówi na kanapkę z szynką, albo na kawusię ze śmietanką. Do łazienki zaciągnie i znacząco popatrzy na górę brudów do prania. Najczęściej snem w oczy sypnie i padam ;)
Szybko jednak wstaję gotowa do walki z tekstem powieści. Idzie mi tak sobie, raczej ciężko. Orka na ugorze. Ale pomału do przodu.
Początek i zakończenie już mam. Zwykle zaczynam od końca;)
Uzbrojona w klawiaturę wyzywam bohaterów powieści na pojedynek. Albo ja, albo oni.
Zaraz ich tu przywołam do porządku i przejdą przez całą akcję jak po sznureczku, drogą, którą dla nich wymyśliłam.
Nie ma lekko. Wojna ma swoje prawa, a zwycięzca bierze wszystko :))

niedziela, 20 czerwca 2010

Uśmiechnij się! Jutro będzie lepiej;)


Czerwcowa niedziela. Zimna i deszczowa. Sprawdzałam dwa razy czy to aby na pewno czerwiec.
Bez wątpienia on ci to jest.
Stwierdziłam, że taki pochmurny dzień sprzyja zajęciom intelektualnym.
Z samego rana, tak między śniadaniowym smażeniem jajecznicy a przygotowywaniem obiadu, usiadłam do komputera.
Postanowiłam napisać bestseller!

Wielka szkoda, że nie jestem pisarzem. Mam na myśli rodzaj męski.
Taki pisarz to ma życie!
Zasiądzie w wygodnym, skórzanym fotelu, zapali fajkę, pomyśli. Powolutku, przecież ma czas. Jajecznicy smażyć nie musi, obiadu gotować również. Od tego ma żonę.
Ja nie dość, że nie posiadam żony, to jeszcze mam męża, dzieci i wnuki!
I jak ja bym wyglądała z fajką w zębach? ;)
Zasiadłam więc na fotelu, który w niczym nie przypomina eleganckich , wygodnych, przepastnych foteli, w których zwykli się sadowić pisarze.
Pies ulokował się u moich stóp, łeb położył mi na kolanach i spojrzawszy na mnie swoimi czekoladowymi ślepkami znieruchomiał, porażony moim intelektem jak mniemam ;)
Zbliżyłam ręce do klawiatury i już miałam dać czytelnikowi na pożarcie pierwszego trupa.......kiedy poczułam dolatujący z kuchni, intensywny zapach, skądinąd znajomy.
Ziemniaki!!!! Pozwoliły sobie na rzecz nie do pomyślenia, na niedopuszczalną wręcz lekkomyślność.
Przypaliły się!
Pisarka to ma ciężkie życie ;) A już na pewno śmierdzące spalenizną....

sobota, 19 czerwca 2010

Sto lat!


Nie lubię czarnowidztwa.
Zawsze spodziewam się tylko dobrych chwil. Co mi to szkodzi?
Przecież i tak nikt nie wie co będzie w przyszłości. Można prognozować, przewidywać, spodziewać się. Ale wiedzieć nie można.
Przeczytałam dzisiaj artykuł TUTAJ o czarnej wizji pewnego naukowca nie pierwszej już młodości.
„przewiduje, że w ciągu najbliższych stu lat rodzaj ludzki wymrze. Przekonuje, że ludzkość nie będzie w stanie przetrwać eksplozji demograficznej i niekontrolowanej konsumpcji „
„To nieodwracalna sytuacja. Myślę, że już jest za późno. Mówię to, ponieważ ludzkość nie robi nic, by starać się zmienić tę sytuację - mówi 95-letni profesor. „
Jak to nie robi nic? Pan profesor nie słyszał o ZUS?!
Miłej niedzieli ;)

wtorek, 15 czerwca 2010

"Cwana bestia" :)



Brak czasu na przyjemności, chociaż jak wiadomo, przyjemność rzecz względna.
Zajęta jestem opieraniem, karmieniem, wychowywaniem i ujarzmieniem całej mojej zwariowanej rodziny. Co to będzie jak mnie zabraknie? Przypuszczam, że nawet tego nie zauważą :(
Nadszedł właśnie moment, który pewnie jest koszmarem sennym każdego dziecka. NOCNIK.
Uczymy małą korzystania z tego strasznego przedmiotu.
Wróg numer jeden jest wielkim, czerwonym potworem i jest omijany jak największym łukiem.
Przez pół godziny tłumaczyłam wnuczce, że takie duże dziewczynki nie siusiaja już do pieluszki. Do pieluchy nie wolno, trzeba na nocnik!
Zrozumiała!
Teraz, kiedy tylko poczuje potrzebę, odpina rzep przy pielusi, zdejmuje ją.... i sika :) Dzisiaj zrobiła coś jeszcze bardziej genialnego. Zdjęła sobie pieluszkę, odłożyła na bok i.....zrobiła kupkę :)
Jak nie wolno do pieluszki, to nie! Ale na tego strasznego potwora za nic nie siądę.
Cwana bestia:))

piątek, 11 czerwca 2010

Dreszczowiec :))


Ale gorąco!
Kiedy poczułam się już tak zmęczona, że padałam na przysłowiową mordę, zadecydowałam ( jako głowa rodziny rzecz jasna:) - wyjeżdżamy na odludzie!
Mój Najdroższy( żebyście wiedzieli ile on mnie nerwów kosztuje!) pożyczył od Adasia samochód, taką wielką wypasioną chałupę na kołach.
Ludzie!! Co za chata! My w naszym domu nie mamy takich luksusów jakie ma Adaś w swoim samochodzie. Porażający wprost luksus wyziera z każdego kąta. Pełno urządzeń, które nie wiadomo do czego służą, ale z pewnością są bardzo drogie. Jednym słowem samochód – smok i pali jak smok. W drogę nie wystarczy zabrać ze sobą, jak my to robimy, kanister tylko całą cysternę!
Ale co tam! Raz się żyje. Najwyżej przez następne pół roku będziemy się odchudzać.
Pojechaliśmy przed siebie w tak zwany świat. Droga sama nas prowadziła. Towarzyszyło nam słonko i zawistne spojrzenia z mijanych przez nas leciwych samochodzików sapiących ostatkiem sił. A my znikaliśmy w sinej dali. Zatrzymaliśmy się pod lasem, nad rzeczką w małej wioseczce.
Okolica przecudnej urody, pustka , cisza. Tylko my i przyroda, taka prawdziwa. Chciałoby się rzec – przedwojenna.
I ta cisza! W nocy jest tak cicho, że aż dzwoni w uszach.
Ludziom mieszkającym w mieście, przy ruchliwej ulicy, żyjącym w ciągłym hałasie trudno sobie wyobrazić prawdziwą ciszę, a jeszcze trudniej się do niej przyzwyczaić. W dzień słychać tylko śpiew ptaków i szum wiatru. Spacerowaliśmy z Najdroższym po lesie a nad nami w górze chwiały się na wietrze ogromne drzewa i gałęziami dotykały nieba.
Spokój tu panujący udzielał się nam. Zapominaliśmy o tej cywilizacyjnej dżungli, którą wczoraj opuściliśmy.
Po spacerku postanowiliśmy złowić sobie w rzeczce jakąś rybkę na obiadek. Madame zarzuciła wędkę według zaleceń i czekała na branie. Słonko świeciło, woda leniwie płynęła aż tu nagle coś mocno pociągnęło żyłkę. Raz, drugi. Madame zerwała się z miejsca, rzuciła wędkę i pobiegła po pomoc.
-Zamordowałam jakąś rybę! To straszne, ja nie chciałam, myślałam, że niczego nie złowię! Co teraz zrobimy?!
-Zjemy ja – odpowiedział spokojnie Najdroższy.
-Ty morderco! Jak możesz! – krzyczała Madame – może ta rybka ma dzieci, albo wnuki. Może miała jakieś plany na przyszłość? Taki piękny dzień
a ty chcesz odbierać życie biednej rybce?
W czasie tej histerii madame, rybka sama uwolniła się z haczyka, wzruszyła pewnie ramionami, popukała się w czoło i odpłynęła szukając jakiegoś mądrzejszego wędkarza. W każdym razie już nigdy nie będę łowiła niczego, ani nie będę polowała na żadną zwierzynę ( oprócz facetów rzecz jasna).