piątek, 18 lutego 2011

Pisarz to ma klawe życie :)

Narzucone przez samą siebie przeróżne zajęcia, obowiązki, tudzież przyjemności przygniotły mnie nieco. Prawie mnie spod nich nie widać.
Czytam, piszę, pracuję, gotuję, sprzątam, konserwuję urodę.
Najczęściej jednak się denerwuję, żeby nie określić tego dosadniej.
Ciężko jest pracować z kimś, kto zna tylko jeden zaimek osobowy: JA.
Chyba nie dotrwam do emerytury w zdrowiu psychicznym:)
Całe szczęście, że stworzyłam  własny świat, w którym mam pełną władzę.
Mieszkańcy tego świata żyją według wymyślonego przeze mnie scenariusza.
I nie mają nic do gadania.
Takie przynajmniej było wstępne założenie.
Niestety założenie się rozłożyło, a nawet wyprasowało :)
Bohaterowie w ogóle mnie nie słuchają. Zaczęli żyć po swojemu. Wymykają mi się!
Jednemu z bohaterów znalazłam kochankę. Przecudnej urody kobietę. Sama mu zazdroszczę:) I co? Okazuje się, że on wcale kochanki nie ma! No, nie idiota?
Wysłałam go do Ameryki.
Po krótkiej przerwie zaczynam pisać dalej.
Szukam faceta w tej Ameryce, ale jego tam wcale nie ma! Nie pojechał!
I bądź tu mądra i książki pisz :)
Gdzie do cholery jest mój bohater?!

poniedziałek, 7 lutego 2011

Czego się boisz głupia?

W przyszłym roku dostanę świadectwo starości - emeryturę.
Założę wtedy czerwone szpilki, wejdę do gabinetu prezesa i wyceluję prawym sierpowym prosto w jego nochal.
To się nazywa pozawerbalny sposób przekazania treści.
A treść jest taka: główna księgowa znajduje się na trochę wyższym szczeblu w hierarchii służbowej niż stażystka. Prezes powinien to wiedzieć. Mój niestety ma trochę zaburzoną orientacje w tej kwestii.
To tyle na ten fascynujący i abstrakcyjny temat :)
Starość jednak pcha sie do mnie drzwiami i oknami. Gotowa nawet wejść kominem!
Stosuję różne metody walki z nią. Ostatnio zdobyłam krem- cudo! Na miarę czosnku i osikowego kołka w obronie przed wampirami.
Bo też starość wampirze zwyczaje posiada. Potrafi wyssać całą witalność z człowieka. Nie wspomnę już o urodzie :))
Nie można życia przewinąć do początku i obejrzeć powtórnie.
Nie można nic w przeszłości zmienić, nie można już przestawić mebli ani posprzątać.
Każdy przeżyty dzień zostaje zamknięty i nie można go już otworzyć. Jest jak fotografia. Można tylko patrzeć.
Zwolniłam ostatnio. Nie muszę się nigdzie spieszyć. Resztę życia pokonam spacerkiem.
Może wyda się dłuższe?

A piękna Norma pozostanie na zawsze młodą Marilyn.
Tylko za jaką cenę?
Wydaje mi się, że grubo przepłaciła...

środa, 2 lutego 2011

Piłowanie trupa.

Od rana próbuję coś napisać.
Wpatruję się w ekran monitora, siadam, wstaję, wyglądam przez okno. Znowu siadam, myślę... i idę zrobić przepierkę.
Nagle wpada mi do głowy genialna myśl! Biegnę do komputera i piszę, piszę.
Staram się pisać jak najszybciej, żeby myśl nie uciekła, bo gdzie ja ją potem dopadnę? O mało sobie palców nie połamałam :)
Jednak po przeczytaniu moich wypocin doszłam do wniosku, że myśl mnie oszukała, głupia jakaś była.
Przecież to jest do niczego, nawet do dupy nie jest.
Kasuję więc i znowu czekam. I tak ze dwieście razy.
W kamieniołomach bym się tak nie zmęczyła!
Pocieszam się jednak tym, że nie tylko ja mam takie problemy. Konwicki kiedyś powiedział o mękach pisania: "piłowałem tego trupa dniami i nocami, i nawet kropli krwi nie puścił."
Muszę przerwać to piłowanie, bo zrobiło mi się gorąco.
Nie wiem tylko dlaczego. Może trzeba kaloryfer trochę przykręcić?
Może się przeziębiłam?
Może mózg mi się zagotował i zaraz wybuchnie?
A może to klimakterium wpadło do mnie na chwilę ? A poszło won! Mało to ja mam problemów?
A tak w ogóle to nikt mnie nie kocha, nikt mnie nie lubi :(
Kto mnie przytuli?

wtorek, 1 lutego 2011

Poranny speed :)

Oj, nie lubię takich poranków, bardzo nie lubię.
Budzik dzisiaj zaspał, ja też. Takie bywają skutki braku prądu w nocy.
Istna powtórka z Kevina! Biegałam rano niczym Speedy Gonzales!
Nie bądźmy drobiazgowi i przyjmijmy, że wszędzie zdążyłam :)
      Wczorajszy wieczór i spory kawał nocy spędziłam przed komputerem, wpatrując się w moją śliczną srebrno czarną klawiaturę. Z pewnością zapamiętam ją do końca życia :)
     Weny jednak jak nie było, tak nie ma. Nie wiem jak ją przywołać? Jak się woła wenę? Hop, hop? Cip, cip? Próbowałam wszystkiego i nic.
     Tak mam zawsze jak tylko przerywam pisanie i zajmuję się zupełnie czymś innym, czym zająć się muszę choć wcale nie chcę.
      Mam rozgrzebane dwie książki i jeden scenariusz. Piszę zwykle wszystko jednocześnie. Trochę tu, trochę tam. Ale jak tylko zrobię dłuższą przerwę...koniec! Tracę wątki i ruszyć z miejsca nie mogę. Ale chyba coś wczoraj drgnęło:)
     Jutro idę na pogrzeb. Zmarła matka mojego kolegi z pracy. I tak wygląda prawdziwe życie, które samo pisze sobie scenariusz i nigdy nie traci weny...
     A słońce ma to wszystko gdzieś i pięknie świeci zapowiadając wiosnę.