wtorek, 30 lipca 2013

Pamiętne imieniny

                                                                    Kilka dni temu madame miała imieniny
Przed południem wyprawiła przyjęcie dla kolegów z pracy a wieczorem dla Misiaczka i przyjaciół domu. Wieczór był radosny, tylko z miłymi niespodziankami.

Wiele lat temu zdarzyło się madame wyprawić ekstremalne imieniny.
Wieczorem położyłam, małe jeszcze, dzieciaki spać, a sama zabrałam się za przygotowywanie wielu wyszukanych smakołyków, dekorowanie stołu i upiększanie siebie.
Takie widoki dla Misiaczka są zbyt drastyczne, dlatego też postanowił wyprowadzić pieska na spacer, aby ten nie przypomniał sobie o nim w czasie wizyty gości.

- Nie biorę klucza, nie zamykaj drzwi – powiedział jeszcze przed wyjściem Misiaczek.
W porządku, nie zamknęłam. Przecież nikt mnie nie ukradnie przez te parę minut.
 W piekarniku dochodziła kaczka z jabłkami. Pachniało w całym domu pieczonym mięskiem, sernikiem i perfumami.  Dostałam je w prezencie od Misiaczka a pachniały niebiańsko!
Właśnie miałam wyjmować pieczyste z piekarnika, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi. Czyżby już goście? Ale nie. Za drzwiami słyszę głos Misiaczka.
- Dlaczego zamknęłaś drzwi?!
Przecież są otwarte, ty ofermo! Podchodzę do drzwi, chwytam za klamkę i żeby udowodnić Misiaczkowi, że mam rację mocno szarpnęłam za klamkę. O rety! O mało nie wyrwałam sobie ręki z korzeniami.
Co się dzieje? Przecież ja ich nie zamykałam! Próbuję otworzyć zamek górny. Otwarty! Dolny zamek – też otwarty! A drzwi zamknięte i nie mają zamiaru ustąpić!
 Wpadam w panikę. Co mam zrobić! Nie wydostanę się z domu!
Misiaczek uświadomił mi, że on jest w gorszej sytuacji bo będzie musiał nocować na schodach, nie mówiąc o gościach, którzy już za chwilę się pojawią.
Wszelkie próby otwarcia drzwi zawiodły. Trzeba wyważyć drzwi. Niestety, mamy drzwi z blokadami i jest to nierealne, tym bardziej, że nie mamy żadnego doświadczenie we włamywaniu się.
Słyszę jak Misiaczek rozmawia z sąsiadem, dociera do mnie straszne słowo- siekiera. Będą rąbać moje piękne drzwi z boazerią, którą własnoręcznie z Misiaczkiem przybijaliśmy?! Nie zgadzam się! Co sobie pomyślą goście?, że Misiaczek zaraził się od pacjentów i zwariował?
Słyszę jak panowie odrywają piękną lakierowaną deseczkę i stwierdzają, że to nic nie dało, że trzeba rozkręcić zamek od środka. Z trudem powstrzymuję płacz. Mam przecież odświętny, perfekcyjny makijaż. Łzy jednak same płyną, jestem przekonana, że już nigdy nie wydostanę się z domu.
Misiaczek z sąsiadem debatują pod drzwiami, piesek piszczy, dzieci się obudziły a ja czuje, że jeszcze chwila a zostanę pacjentką własnego męża. Na oddziale zamkniętym. Zamkniętym?! O, Boże!
  Misiaczek dochodzi wreszcie do wniosku, że nie ma innego sposobu tylko musi dostać się do mieszkania przez balkon sąsiada. Moje serce zaczęło walić jak dzwon na trwogę. Przecież to czwarte piętro! Jak Misiaczek przeszedł z balkonu sąsiada na nasz balkon nie widziałam, zamknęłam oczy i zatkałam uszy. Kiedy go jednak zobaczyłam w pokoju, całego i zdrowego poczułam się taka szczęśliwa, jakby mi niebo spadło do rąk. Nie zauważyłam nawet, że za Misiaczkiem wszedł drogi człowiek pająk, nasz sąsiad. Wspólnymi siłami poodkręcali wszystkie zamki. A czas naglił ponieważ goście już czekali pod drzwiami. Bardzo rozbawieni komentowali atrakcje imieninowe, jakie dla nich przygotowałam.
Zastanawiałam się nawet czy się na nich nie obrazić. Po pół godzinie majstrowania przy drzwiach, intelektualiści odkryli, że to nie zamki się zepsuły tylko klamka! Po prostu z niewiadomych przyczyn urwał się taki mały dziubek, który wchodzi do dziurki. I już tam pozostał.

Imieniny się udały, mimo że z kaczki jadalne były tylko jabłka. Reszta się spaliła.

( Tekst z jednego z moich starych, nie istniejących już blogów. Z braku czasu wstawiłam jak leci, bez korekty. ) 

sobota, 13 lipca 2013

W poszukiwaniu źródła optymizmu

Foto: A.M.

Zauważyłam, że na starość życie staje się dziurawe jak zjedzona przez mole stara jesionka. Wszystko przez te dziury ucieka. Dni, lata, pamięć i uroda. Muszę przyznać, że najbardziej dokucza mi brak urody. Oszałamiająca nigdy nie była, ale żeby aż tak gdzieś zniknęła? Tu zwisa, tu się marszczy, tu zanika, tu przybywa. Całkowity brak równowagi estetycznej. Oczy maleją, nos rośnie. A cycki nie! No i gdzie w tym jakiś sens? Na oczy znalazłam lekarstwo – paseczki podnoszące opadające powieki. Oczy stają się dwa razy większe i dziesięć lat młodsze. Sprawa nosa nie została jeszcze rozwiązana.

Wszechobecne przemijanie dotyczy prawdopodobnie również mnie. Dotyczy i dotyka, żeby nie powiedzieć, że daje solidnego kopa. A po co ja mam przeminąć? Zwolnić miejsce? Użyźnić glebę?

Raczej się na to nie zgadzam, i pozwolicie, że dokąd się da, pozostanę przy swoim zdaniu. A czy ono będzie brane pod uwagę przez siły wyższe, to już inna sprawa.