środa, 31 sierpnia 2011

Ciężar matczynych łez

 Tekst zamieszczony na moim blogu:Babka Polka, dnia 4 września 2009 roku.
Przypomnę go dzisiaj.
To nie jest wymyślona historia. To są autentyczne wspomnienia matki, która kiedyś żyła naprawdę.
Nie wiem jak ja bym się zachowała w podobnej sytuacji, czy miałabym na tyle siły i odwagi, aby przetrwać. Obym się nigdy nie musiała o tym przekonać. Oby już żadna matka nie musiała mieć tego typu wspomnień.
Jutro 1 września. Wyobraźcie sobie, że budzicie się jutro rano i widzicie spadające bomby. Musicie uciekać...
 
 
W starej teczce z rodzinnym archiwum znalazłam dwie kartki zapisane drobnym pismem mojej babci. Papier jest mocno zniszczony, w niektórych miejscach duże brązowe plamy uniemożliwiają już odczytanie tekstu.
 
 

Na tych czterech stronach zapisane zostały wspomnienia z jednego miesiąca. Z września 1939 roku. Krótka relacja z wojennej tułaczki mojej babci, dziadka i ich trójki dzieci.

Z pewnością były jeszcze dalsze strony, niestety nie zachowały się do dnia dzisiejszego. Historia urywa się po kilku dniach wędrówki, przypuszczam, że gdzieś około 10 września.

Przepisałam te wspomnienia, aby je zachować dla dzieci i wnuków.
Warte są tego, aby je przeczytać i pomyśleć o ludziach sprzed siedemdziesięciu lat, o ludziach, których poukładany i szczęśliwy świat dramatycznie zawalił się jednego dnia. Musieli odnaleźć w sobie siłę, determinację i odwagę, aby przetrwać, aby ratować swoje dzieci. Niestety, jak już pisałam we wcześniejszych notkach, nie udało się wszystkich uratować.


Wakacje 1939 roku. Ostatnie wspólne lato. Władziu i Zosia.


Lato 1939. Moja babcia, dziadek i najstarszy syn Zbyszek. Za kilka dni wszystko się zmieni, nic już nie będzie tak jak dawniej. Nigdy. Przed chłopcami tylko cztery lata życia.

A zaczęło się tak:

***
„O świcie 1 września 1939 roku budzi nas warkot pierwszych niemieckich samolotów nadlatujących nad Siewierz. Wszystkich ogarnia panika, zrywamy się na równe nogi. Nie bardzo wiemy co począć. Dzieci przestraszone stoją cicho w kąciku. Wyglądamy przez okno i widzimy jak do Siewierza ciągną tłumy uciekinierów ze Ślaska. Po południu już cały Siewierz jest nimi wypełniony.
Wieczorem mieszkańcy przygotowani są już do ucieczki. Postanawiamy więc i my wszyscy wyjechać. Trudno mi w tej chwili przypomnieć sobie i zrozumieć powód naszej ówczesnej decyzji, ale ja postanawiam jechać wieczorem 1 września z nauczycielkami, zabierając ze sobą dwoje młodszych dzieci- Zosię i Władzia. Mąż decyduje się jechać nazajutrz ze starszym synem Zbyszkiem.
Pakujemy nasze pospiesznie zebrane bagaże na auto ciężarowe i wyruszamy w kierunku Żarek.
Po drodze spotykamy wozy załadowane dobytkiem, przywiązane do wozów krowy, owce. Dalej widzimy maszerujące wojsko. Od czasu do czasu słyszymy huki i świst kul. Na szosie jest taki tłok, że trudno jechać.
Przyjeżdżamy do Szczekocin. Na rynku tłumy ludzi. Autobusy nie kursują z braku paliwa. Zostajemy na rynku z bagażami. Czekamy na okazje do Jędrzejowa.
Przybywa coraz więcej furmanek, ludzi na rowerach, aut z uciekinierami. Po dłuższym czekaniu udaje nam się znaleźć miejsce w aucie ciężarowym jadącym do Stopnicy.
W pobliżu Pińczowa znowu słyszymy warkot samolotów, wychodzimy z auta i chowamy się w bramie. Tam dowiaduję się, że przewidywane jest duże bombardowanie Pińczowa. Postanawiam więc nie zostawać tu tylko jechać dalej. Do Stopnicy przyjechaliśmy dosyć spokojnie i bez problemów. Jednak przy wjeździe do Jędrzejowa zatrzymuje nas alarm. Stoimy dosyć długo pod drzewami.
W Jędrzejowie panika okropna. Wyjeżdżamy autem ciężarowym znowu w kierunku Stopnicy.
Tam nocujemy na rozłożonej na ziemi słomie. Rano staramy się o furmankę do Staszowa. W Stopnicy jednak wszyscy pakują się i również szykują do ucieczki. Wszystkie pojazdy załadowane.
Stoję z dziećmi na rynku obserwując jak ludzie ze wszystkich stron uciekają, na furmankach, rowerach, pieszo. Czuję się coraz bardziej bezradna i przestraszona, nie mogę tego jednak po sobie pokazać, aby jeszcze bardziej nie wystraszyć moich dzieci. Mówię, że wszystko będzie dobrze.
W tym momencie Zosia spostrzega ,jadących na rowerach, Lutka i Zbyszka. Co za ulga! Znowu jesteśmy wszyscy razem. Nie wiemy jednak co robić dalej. Wracać czy jechać w nieznane? Doszliśmy do wniosku że za Wisłą będziemy bezpieczni. Ruszamy więc pieszo do Staszowa. Na szosie tłumy ludzi, samochody, furmanki, wojsko. W połowie drogi zabieramy się na furmankę z pocztą i dojeżdżamy do Staszowa. Na rynku pełno wojska. Zdobywamy kawałek wojskowego chleba. Jemy go popijając czystą wodą. Jest to nasz pierwszy posiłek od chwili wyjazdu z Siewierza.
W oczach dzieci naszych widzę ogromne zmęczenie i strach a łzy zamiast płynąć na twarz spadają ciężkimi kroplami na serce i czuję wyraźnie ten ich straszny ciężar.
Na furmance jedziemy dalej w kierunku Opatowa. Lutek ze Zbyszkiem jadą za nami na rowerach. Po drodze zatrzymują się, aby napić się mleka i tracimy ich z oczu.
Jestem zrozpaczona, przerażona, sama z dwójką dzieci. Wiem, że muszę być silna, ale tak bardzo się boję.
Podróż staje się coraz bardziej niebezpieczna. Stale słychać warkot samolotów, widzimy ogromne leje po bombach, coraz częściej musimy zeskakiwać z wozów i chronić się przed bombami i kulami z karabinów maszynowych. W pobliżu Opatowa nadleciała cała eskadra samolotów. Zeskakując z furmanki tak niefortunnie stąpnęłam, że zwichnęłam sobie nogę. Momentalnie spuchła. Jedziemy dalej, noga puchnie i bardzo boli. Tracę siły i nadzieje, że ten koszmar kiedyś się skończy. Znów samoloty, znowu chowamy się pod drzewami. Jeden z samolotów zniża się nad drzewo ,pod którym stoję, widzę wyraźnie twarz człowieka, który zaczyna strzelać z karabinu maszynowego. Kulki lecą razem z liśćmi obok mnie, uderzają w moje ubranie, przytulam mocno dzieci i modlę się. Ani jedna kula nas nie dosięgnęła.
Dojeżdżamy do Opatowa wieczorem w całkowitych ciemnościach. W mieście pełno wojska szykującego się do wymarszu. Wiem, że musimy jechać dalej, ale chciałabym najpierw znaleźć Lutka z synem. Jechali przecież na rowerach i powinni już tu być. Ponieważ jest bardzo ciemno i nikogo nie możemy dojrzeć, wołamy głośno ich imiona. W ten sposób znajdujemy Zbyszka. Niestety jest sam. Jest tak zmęczony, że nie może mówić. Szczęśliwym trafem znajdujemy dobrych ludzi, którzy ugościli nas i zaproponowali aby syn został u nich , wyspał się, a jutro wyruszy za nami. Może nawet uda mu się odnaleźć ojca, którego na próżno szukałam po całym Opatowie.
Zostawiam śpiącego syna i w ciemną noc wyruszam z pozostałą dwójką dzieci dalej. Furmanek na drodze stale przybywa, ciągną ze wszystkich stron.
O świcie dojeżdżamy do Ożarowa. Zauważam, że w pobliżu naszej furmanki zsiada z roweru mój mąż.! Zosia zaczyna wołać: tatusiu!, ja również wołam uradowana, że go odnalazłam. Tymczasem Lutek nas nie słyszy, wsiada na rower i odjeżdża. Ogarnia mnie rozpacz. Syn został w Opatowie, mąż pojechał w nieznane. Czy się jeszcze spotkamy? Gdzie mam dalej jechać z Zosią i Władziem?
(…..)
Przeszliśmy pieszo około dwóch kilometrów, aż zabrał nas na bryczkę jakiś oficer. Z nim dojeżdżamy do Kraśnika. Wstępuję do małego sklepiku. Tam właściciel częstuje nas herbatą, dzieci jedzą po kawałku ciemnego żołnierskiego chleba. Zaproponowano nam, abyśmy chwile odpoczęli, dzieci ledwo trzymały się na nogach. Byliśmy po nieprzespanej nocy i 36 godzinnej podróży na furmance. Odpoczywamy dwie godziny i wychodzimy na ulicę.
Zauważyliśmy budynek szkoły i tam postanowiliśmy się udać. Żona kierownika szkoły przyjęła nas bardzo serdecznie, na noc zostaliśmy ulokowani w jednej z klas na garstce słomy Poszliśmy spać, kładąc pod głowy nasze swetry a przykrywając się płaszczami.
W środku nocy budzę się i słyszę, że ktoś wchodzi do klasy. Odwracam głowę w kierunku drzwi i widzę jak kierownik prowadzi do nas mojego męża i syna, którzy spotkali się po drodze i też postanowili przenocować w szkole w Kraśniku. Serdecznie wtedy podziękowałam Bogu za nasze szczęśliwe spotkanie.
Na drugi dzień rano rozpoczynamy starania o furmankę w stronę Lublina. Jedziemy bardzo powoli, ponieważ ciągłe naloty zmuszają nas do dłuższego przebywania w schronach i rowach przeciwlotniczych. Po drodze dowiadujemy się, że nie ma możliwości dostania się do Lublina. Zmieniamy więc kierunek drogi i udajemy się do Krasnegostawu. Jedziemy dla bezpieczeństwa polnymi drogami. Na noc zatrzymujemy się na folwarku w Żółkiewce. Właściciel przyjmuje nas bardzo serdecznie, zjadamy obfity posiłek, pierwszy taki od czterech dni.
Wieczorem wyruszamy dalej. Noc jest bardzo zimna, dzieci drżą, śpiące jeszcze bardziej odczuwają dotkliwy chłód. Przykrywam je swoim płaszczem. Wpatruję się w ciemność, boję się zasnąć, z trudem znoszę zmęczenie, chłód i ból nogi, która chyba spuchła jeszcze bardziej i zrobiła się sina. Nie mówię jednak o tym mężowi, aby go nie martwić. Widzę jaki czuje się bezradny.
O świcie dojeżdżamy do Krasnegostawu. Spotykamy kobietę, która proponuje nam gościnę. Wreszcie możemy odpocząć spokojnie, mając dach nad głową. Od razu kładziemy się spać i zasypiamy kamiennym snem.
Jednak tylko dwa dni mogliśmy się cieszyć tym błogim odpoczynkiem. Popłoch w mieście zmusił nas do wyjazdu dalej, przed siebie, w nieznane.”

Tu rękopis się urywa.

( nie wiem, jak Wy, ale ja za każdym razem jak to czytam to płaczę)

wtorek, 30 sierpnia 2011

Cywilizacja osiedlowa... czyli zabierz pan ten samochód

Moje osiedle powstało jakieś czterdzieści lat temu. Na peryferiach miasta. Teraz miasto się nieco rozrosło i peryferie awansowały do miana centrum. Powiało wielkim światem, zwlaszcza od czasu, kiedy to mój blok objęła w posiadanie wspólnota mieszkaniowa. Remonty, malowania, upiększania. Trawniki, place zabaw, klomby, kwiaty, rabaty, ławeczki, alejki. Wersal po prostu! Tylko patrzeć jak powstanie wokół dwumetrowy mur z drutem kolczastym i brama z uzbrojonym ochroniarzem.
Okazało się nagle, że samochód mojego syna nie pasuje do tego Wersalu. Na naszym osiedlowym parkingu jedynymi słusznymi i godnymi parkowania są limuzyny i karety.
Zaszczycił mnie dzisiaj wizytą dzielnicowy i zawiadomił, że sąsiedzi złożyli skargę... na samochód. Podobno jest brzydki i brudny!
- Pan też nie jest piękny - miałam już powiedzieć, ale ugryzłam się w język. Spytalam tylko, co komu przeszkadza samochód na parkingu? Wrakiem nie jest, a że nie najnowszy? No cóż, na lepszy nas nie stać.
- Zróbcie coś z tym samochodem - wygłosił złotą myśl mundurowy - bo tam ktoś wypuścił powietrze z kół.
- Tak? To ja w takim razie zgłaszam popełnienie wykroczenia. Proszę znaleźć sprawcę. Samochód przeszkadza, a wandale nie?
Spytałam jeszcze, co niby mam zrobić z samochodem. Policjant nie miał pomysłu. Ja też.
Kiedy syn wrócił z pracy kazałam mu umyć samochód. Zrobił to dzisiaj rano. Autko lśni jak brylant. W dalszym ciągu jednak nie przypomina Mercedesa. A to jest niewybaczalne.
- Niech pan zabierze stąd to auto - przyplątał się uczynny sąsiad - zajmuje pan tylko miejsce na parkingu.
- A gdzie go mam zabrać, do mieszkania?! I komu to ja zajmuję miejsce? Chce pan sobie tu postać, czy jodełkę zasadzić?
Chyba schowamy samochód do piwnicy, bo na balkonie takiego starego samochodu to pewnie też nie można trzymać?


poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Czas honoru

 To jest tekst zamieszczony na moim blogu Babka Polka dnia 26 sierpnia 2009 roku. Może nie wszyscy z Was czytali, a jest wart przypomnienia. Zdjęcia zamieszczone tutaj są dużo lepszej jakości niż na starym blogu, dodałam też dwa nowe.
 
Zbliża się rocznica wybuchu II Wojny Światowej. Dlatego dzisiaj wędrowałam śladami wojennych losów mojej rodziny.
Opiszę historię jednej śmierci.
Historia związana jest z budynkiem, którego już dzisiaj nie ma. Stał w dzielnicy domków i ogrodów, w dzielnicy kwitnących jabłoni. W tym jednopiętrowym budynku mieściło się w czasie wojny Gestapo. Pamiętam jeszcze ten dom. Przechodziłam koło niego w drodze do szkoły.
Dzisiaj na tym miejscu znajduje się pamiątkowa tablica poświęcona zamordowanym przez gestapo mieszkańcom mojego miasta. Wszystko wkoło się zmieniło. Nie ma domków i ogrodów. Powstała nowa ulica, wybudowano nowe bloki. Tylko stare , potężne drzewa są chyba te same, może były
świadkami tragedii. Może pamiętają?


Bracia mojej mamy w czasie wojny mieszkali ze swoja babcią i działali w konspiracji.


Starszy brat Zbigniew i młodszy Władysław.

2 lutego 1943 roku zostali aresztowani przez Gestapo i przewiezieni do opisywanego wcześniej budynku. Dopiero wiele lat po wojnie dowiedzieliśmy się kto zdradził.
Przebywali tam przez kilkanaście dni. O znęcaniu się nad nimi dziadkowie moi dowiedzieli się po wojnie w czasie procesu byłego komendanta Gestapo.
18 lutego starszemu z braci udało się uciec. Wyskoczył z pierwszego piętra i pobiegł w stronę cmentarza. Początkowo ukrył się w mieszkaniu grabarza. Ponieważ jednak gestapowcy rozpoczęli pościg z psami, schronił się na cmentarzu. Kiedy i tu zrobiło się niebezpiecznie, przeskoczył przez mur i pobiegł w stronę lasu, gdzie podobno już na niego czekali partyzanci z jego oddziału,
Należy pamiętać, że to była zima, śnieg i mróz, a chłopak miał na rękach kajdanki. Utrudniało to bardzo ucieczkę. Był już prawie pod samym lasem kiedy dosięgnęła go kula. Czy śmierć nastąpiła od razu, czy cierpiał...nie wiadomo. Miał 21 lat.
Ciało grabarze przenieśli pod mur cmentarza żydowskiego. Po chwili przywieziono młodszego, 17 letniego brata i pokazano mu ciało, jako przestrogę, co go czeka w razie ucieczki.Chłopiec klęknął i zaczął się modlić.
Wtedy jeden z z Niemców zwrócił się do grabarza: był bohaterem, tylko zabrakło mu szczęścia, pochowajcie go w trumnie.
Młodszego chłopca wywieziono do obozu Auschwitz i tam rozstrzelano pod „ścianą śmierci„ 29 lutego 1944 roku. Numer obozowy 150081. Żył 18 lat.

Ostatnią podróż w swoim krótkim życiu odbył do obozu zagłady. W dorosłe życie wszedł "bramą do piekła". Ostatnie co w życiu widział to dymiące kominy krematorium. Chciał być poetą, ale historia zdecydowała inaczej. Ostatnie dni życia spędził w warunkach, których nie da się opisać w żadnym wierszu. Marzenie o szczęściu, doskonałości i sławie obróciły się w proch rozsypany po świętej ziemi oświęcimskiej, tej ogromnej zbiorowej mogile.
W 1945 roku odbyła się, na cmentarzu żydowskim, ekshumacja zwłok mojego wujka i pozostałych ofiar hitlerowców. Ciało mojego wujka, jako jedynego pochowanego w trumnie, zachowało się w dobrym stanie. Z pozostałych grobów wydobywano jedynie kości. Drewno trumny było dosyć zmurszałe, dlatego dziadek mój wzmocnił je drutami.

 (zdjęcia można powiększyć kliknięciem)


Następnie odbył się uroczysty pogrzeb na cmentarzu parafialnym. Niesiono jedenaście trumien. Przed grobami postawiono wysoki krzyż z pni brzozowych.


Boli mnie to, że ludzkie życie raz przerwane nigdy nie stanie się feniksem, a popioły po wieki pozostaną popiołami rzuconymi w bezgraniczną pustkę.
Jedyne co zostaje to pamięć. Pamiętajmy więc o tych, którzy odeszli, których łańcuch historii zaplątał w tamten wrzesień.

niedziela, 28 sierpnia 2011

Żaba i photoshop... czyli jak baby na starość głupieją :)

Jestem ostatnio jak ta żaba, co to była i piękna i inteligentna. Przecież się nie rozerwę!
A innego wyjścia to ja nie widzę:)
Przez całe życie ( dotychczasowe, ma się rozumieć) nic mi sie nie chciało. Wszystko odkładałam na później.
Teraz, na starość, zachciało mi się wszystkiego! Nie potrafię tylko czasu rozciągnąć. Piszę, czytam, bloguję. I to jak bloguję! Blogi mnożą mi się jak króliki! Do tego wszystkiego zajęłam się tworzeniem grafiki w photoshopie.
Robię plakaty, reklamy, obrabiam zdjęcia, odmładzam, upiększam, odchudzam. Żadne operacje plastyczne nie odmłodzą tak jak photoshop! Cudowne narzędzie.
Tylko ja sie pytam, kiedy mam to wszystko robić? Już prawie nie śpię. A należy jeszcze przecież wziąć pod uwagę fakt, że pracuję zawodowo.
Nie wiem co mam zrobić z tymi wszystkimi blogami. Przecież nie zatrudnię gryzipiórka:) Coś mi sie wydaje, że nie dam rady tego sama ogarnąć. Trzeba będzie chyba te wszystkie blogi zebrać do kupy i stworzyć tylko jeden. Zakładając oczywiście, że ktoś będzie chciał go czytać.
Teraz przenoszę blog "Babka Polka" z bloxa na bloggera. Na bloxie miałam problemy techniczne. Poza tym szablony tam proponowane nie odpowiadają mi, a samemu nie można ich zmienić, bez grzebania w html. A mnie sie nie chce, wystarczy mały błąd i cały szablon się sypie.
Jest godzina 23:30, za oknem przyjemny chłodek, w domu cisza. Nie wiem tylko co robić.
Tam łóżeczko wygodne czeka stęsknione, tu leży książka niezwykle ciekawa, na laptopie otwarty photoshop a w nim rozpoczęty projekt, w głowie mnóstwo pomysłów domagających się natychmiastowego zapisania.
Co ja mam biedna zrobić? Przecież się nie rozerwę !!!
Oj, zgłupiała baba na starość, zgłupiała. Pocieszam sie tylko tym, że to jednak może być ta obiecywana druga młodość. Wprawdzie ona taka bardziej wewnętrzna, ale jednak. Nie bądźmy drobiazgowi i nie wymagajmy niemożliwego.
Dobranoc :))

środa, 17 sierpnia 2011

O gustach się nie dyskutuje... ale dziwić się można :))

Rzadko zaglądam do statystyk moich blogów. Z braku czasu, z lenistwa? Nie wiem. Czasami jednak zwykła ludzka ciekawość nie jest mi obca. Po powrocie z wakacji postanowiłam zerknąć, kto też mnie odwiedzał? Kierowana powyżej wspomnianą ciekawością, wyostrzoną na wakacyjnym odludziu, postanowiłam sprawdzić jakimi to drogami trafiali goście na moje blogi.
Na pierwszy ogień poszedł blog: Babka Polka. Mimo że nie aktualizowany od roku, generuje największy ruch.
Słowa kluczowe z wyszukiwarek wyjaśniły mi przyczynę tego stanu rzeczy.
Kiedy zobaczyłam te słowa, włosy na głowie stanęły mi dęba, a że mam dosyć długie - wyglądałam uroczo :)
Po prostu horror !!
" trumna dziadka, trumna dziecięca, ciało rozłożone w trumnie, stare trumny, ludzie w trumnach, odór z trumny, trumna"
A oto dowód zbrodni:


Następne urocze słowa:
"ładnie wyglądać w trumnie, zmurszałe kości, zdjęcia starych trumien, trumna po angielsku"
A oto dowód numer 2:

A wszystkiemu winna jedna mała fotografia z powojennej ekshumacji mojego wujka. To właśnie to zdjęcie otwartej trumny ze zwłokami 21 letniego partyzanta jest najczęściej oglądanym zdjęciem. Dlaczego?
Wyjaśnienie tego zjawiska należy już do psychologów.
Chociaż... muszę się do czegoś przyznać. Niedawno byłam na stronie internetowej naszej policji. W zakładkach znalazłam taki oto tytuł: zwłoki NN. Ostrzegamy. Drastyczne zdjęcia!
I co ja zrobiłam? Kliknęłam i wlazłam!! Było strasznie, a ja gapiłam się jak sroka w gnat....czasami dosłownie.
Dziwna jest natura ludzka.

Z ostatniej chwili!
Po opublikowaniu powyższego postu, ujrzałam taki oto widok:


Reklama zakładu pogrzebowego! I ty Google przeciwko mnie?!
:))