wtorek, 29 grudnia 2009

Sylwestrowe dylematy

Po świątecznym lenistwie wracam do codziennych obowiązków. Przyznam, że niechętnie. Pocieszam się tylko tym, że za dwa dni sylwester.
Tylko czy ja się słusznie cieszę? Na wielki bal się nie wybieram, prywatki emeryckiej w domu nie urządzam, nie znalazł się ani jeden samotny dziadek, który zaprosił by mnie na zabawę. Może to i lepiej, bo co to za zabawa z dziadkiem :-)
Syn wybiera się na kilka dni do Wiednia, córka spędzi ten dzień z dziećmi, były mąż jak zwykle opije się jeszcze z samego rana. Więcej kandydatów do towarzystwa jakoś nie widzę. Spędzę więc ten wyjątkowy wieczór sama. W domu.
Szkoda tylko, że nasza telewizja nie przewidziała programu dla takich dziwaków jak ja. Przecież nie będę słuchała zwariowanej ,tanecznej ,nowoczesnej muzyki przez kilka godzin, siedząc w fotelu. Zatańczyć mogę jedynie z miotłą.
Jakie to szczęście, że umiem czytać :-))
A czytać będę to:



Chociaż wolałabym...

sobota, 19 grudnia 2009

Straszne skutki sklerozy :-)

Skutki przepracowania nie dały długo na siebie czekać.Wśród niezliczonej ilości spraw na mojej głowie, wielkiej liczby informacji do zapamiętania, zapodziało mi się hasło do mojego bloga. Nie byłoby to jeszcze takie straszne. Zawsze można odzyskać. Pod warunkiem, że pamięta się login. A ja niestety zapomniałam i to!
Kto szuka, ten znajdzie. Znalazłam i ja. Ale co się naszukałam to moje :-))
Moje życie zmierza chyba w dobrym kierunku. Wiele krzywych spraw nagle i niespodziewanie wyprostowało się.
Spokój zagościł w moim sercu.
Boję się to nazwać szczęściem, żeby nie zapeszyć. Z wielką ulgą przyjęłam tę zmianę
Zmiany na lepsze przyjmuję z otwartymi ramionami, całą sobą.
Teraz już mogę cieszyć się nadchodzącymi świętami.
Wydaje mi się jednak, że sama radość tutaj nie wystarczy. Trzeba się ostro zabrać do roboty. Mieszkanko doprasza się świątecznego błysku. Lodówka niecierpliwie oczekuje na smakołyki. Tylko mój portfel udaje, że o niczym nie wie. Chudy jakiś.... Za to z przegródki uśmiecha się karta kredytowa. Ta to jest zawsze gotowa do pomocy! Trudno ją utrzymać w zamknięciu. Uwielbia zakupy. I to nas łączy....
Nadchodzi czas powrotu do krainy dzieciństwa i zapachów, które pamięta się przez całe życie.
Pierwszym zapachem, który zwiastował święta był zapach świerku, prawdziwej, żywej choinki.
Kupiona kilka dni przed świętami, stała w śniegu przed domem i czekała na swój wielki dzień, kiedy bogato przystrojona rozbłyśnie światłami na honorowym miejscu w salonie.
Szeroka, wysoka do sufitu, jasna, pachnąca i ciepła- dumna jak gospodyni tego jedynego wieczoru.
Kulminacyjnym momentem przygotowań do świąt, zwłaszcza dla dzieci, była chwila kiedy nareszcie ze strychu zniesione zostało wielkie pudło, zakurzone, oplecione pajęczynami, pełne tajemnic przeszłości.
Zamknięte w nim były wszystkie minione Święta Bożego Narodzenia.
Przywracaliśmy do życia ażurowe koszyczki z delikatnej bibułki, jabłuszka i gruszki sklejane z płatków cieniutkiej bibułki i z opłatków , pawie oczka z kolorowego papieru, gwiazdy, wisiorki z koralików słomki i bibułkowych kokardek, łańcuchy, jeżyki z wydmuszek- skarby gromadzone latami, efekt wielu pracowitych wieczorów spędzonych przy wycinaniu i sklejaniu tych cudeniek, na których pozostał ślad wielu kochanych dłoni, których już nie ma.
Dotykając tych zabawek łączymy się z nimi w ten wyjątkowy wieczór i magiczną noc, która jest ponadczasowa. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość łączą się i istnieją równocześnie.

poniedziałek, 7 grudnia 2009

Nie miała baba kłopotu....biznes women została :)

Blogi mnożą mi się jak króliki i po blogosferze sobie samopas hasają.
Nie mam czasu. No nie mam czasu na przyjemności, na rozrywkę. Trzy etaty do obskoczenia!
A przecież trzeba jeszcze po drodze wpaść do fryzjera, kosmetyczki czy sklepu. Jeżeli już nie po chlebek to z pewnością po kosmetyki. One zawsze dodają mi siły do pracy i apetytu na życie.
:-)
Byle do świąt...wtedy na kilka dni zalegnę na kanapie i żadna siła mnie stamtąd nie ruszy.

Zaniedbuję również moje liczne roślinki domowe. Aż się dziwię, że ten biedak wypuścił, pierwszy raz, pączka. To podobno jakaś róża, ale wygląda jak pokrzywa :-))

niedziela, 6 grudnia 2009

Kraina Świętego Mikołaja

Mikołaj do mnie nie przyszedł. Pewnie dlatego, że nie napisałam do niego listu.
Trudno. Jutro sama sobie kupię prezent. Kilka dobrych książek.
Wiem jednak z pewnego źródła, że do moich wnuków już jedzie. Od wieków wiadomo przecież, że Mikołaj mieszka tylko w krainie dzieciństwa. Ja już dawno się z niej wyprowadziłam i jak dotąd nie udało mi się odnaleźć drogi powrotnej. Prawdopodobnie już jej nie ma...

czwartek, 3 grudnia 2009

Kobieta pracująca.

Okazało się, że ani z księgowości, ani z pisania książek wyżyć się nie da.
Jak już się okazało, madame zakasała rękawy i zabrała się za biznes.
Podobno "lepsze deko handlu, niż kilo roboty". Właśnie to sprawdzam.
Poznaję różne bardzo dziwne przedmioty. Nie wiedziałam, że takie istnieją, a tym bardziej, że mogą być komuś potrzebne. A tu się okazało, że są!
Dowiedziałam się co to jest taśma "cenówka", jak wygląda i do czego służy. Kupiłam pomarańczową :-)
Wieczorami jednak wracam do książki,żeby mnie ten handel całkiem nie wyjałowił intelektualnie i nie pozbawił wrażliwości artystycznej.
A życie toczy się swoim torem, to znaczy tam gdzie chce i jak chce. Zawsze krętymi drogami i po wybojach. Taki życiowy bieg na orientację.
Coraz mniej czasu dla siebie. Kradnę chwile, zamykam drzwi zostawiając za nimi cały świat.....i słucham muzyki.

poniedziałek, 30 listopada 2009

Babcia na godziny.

Czy ja już pisałam, że nie powinnam nic planować? Pisałam.
No to właśnie dzisiaj sobie zaplanowałam. Elegancko wystrojona robiłam ostatnie poprawki przed moim przedpokojowym zwierciadłem. Właśnie wtedy usłyszałam bardzo delikatne i nieśmiałe pukanie do drzwi. Otwieram, a tam stoi mój zięć trzymając za łapki malutkiego krasnalka - moją wnuczkę. Oczywiście znowu zapomniał, że ma telefon, z którego wypadałoby czasem skorzystać. Choćby dlatego, żeby sprawdzić czy babcia, którą chce się brutalnie wykorzystać do nagłej opieki nad dzieckiem, w ogóle jeszcze żyje!
Ponieważ sprawa nie cierpiała zwłoki i należało ją załatwić nawet po trupie babci, zgodziłam się zostać niańką.
Pobawiłyśmy się z wnusią, pogadały, chociaż ona nie bardzo rozumiała co ja do niej mówię, a ja wcale nie rozumiałam jej języka. Ale dyskusja była zażarta. Kiedy już babcię wyklepała, podrapała, obśliniła, zainteresowała się wszystkimi niebezpiecznymi przedmiotami leżącymi w zasięgu jej wzroku i łapek. Ani na chwilę nie mogłam jej spuścić z oczu. Walczyłyśmy ze sobą jak dwie lwice.Odetchnęłam dopiero kiedy ucięła sobie drzemkę.
A ja poczułam się taka zmęczona jakbym przerzuciła tonę węgla.
Jak ja dałam radę wychować dwoje dzieci? :-)

niedziela, 29 listopada 2009

Niedziela z widokiem... na przyszłość

Niedziela…totalne lenistwo. Mogę sobie na to pozwolić. Ciepełko w domu, fotelik,gorąca kawa wypełnia swoim zapachem moją przestrzeń życiową, papierosek mentolowy puszcza delikatny, „pachnący” dymek…jest mi dobrze. W tle muzyczka, na ekranie telewizora migają jakieś kolorki. Spokój. No bo cóż mi pozostało? Plany na przyszłość…to już nie dla mnie. Co mam to mam…i tak już zostanie. Może jeszcze jakieś podróże? Może jeszcze coś napiszę ?
Tylko…tak mało już nocy i dni.
Każdy dzień jest darem, który otrzymujemy tylko jeden raz. I to już jest szczęście, że ten dar otrzymaliśmy. Ja nauczyłam się cieszyć drobiazgami dnia codziennego. Wschodem i zachodem słońca, wiatrem, który czuję na twarzy i we włosach, widokiem drzew, chmur na niebie, widokiem z mojego okna, zapamiętanym widokiem ze wszystkich okien, przez które oglądałam świat.
Cieszę się, że poznałam wspaniałych ludzi, zwykłych ludzi, że widziałam ich uśmiech i zapamiętałam go na całe życie.
Jeżeli mam kłopoty, to staram się im jakoś zaradzić, jeżeli są problemy staram się je rozwiązać, nie uważam ich za nieszczęście. To są drobne przeszkody, które na mojej drodze stawia życie. Przeszkodę należy pokonać a nie siąść i płakać, i czekać aż przeszkoda zniknie. Ona sama nigdy nie znika. To bezradność czyni nas nieszczęśliwymi. Ale my nigdy nie jesteśmy bezradni, zawsze jest jakieś wyjście, trzeba tylko umieć patrzeć, trzeba uwierzyć w siebie. Przeżyłam wiele ciężkich chwil, ale to co się stało nie było przecież skierowane przeciwko mnie, życie nie zrobiło mi na złość, nie miałam więc powodu aby się załamać i obrazić na życie i cały świat.
Życie jest piękne chociaż nie zawsze toczy się po naszej myśli, ale przez to jest chyba ciekawsze. Możemy marzyć, tęsknić, oczekiwać...a to też jest szczęście. I jeszcze czyjeś kochane oczy, które widzą świat tak samo jak my...czego więcej chcieć?
Widziałam wczoraj zachód słońca. Niebo było jasne, lekko zaróżowione. Na zachodzie, tuż nad wysokim budynkiem ( horyzontu w mieście nie uświadczysz) złoto rozsypane na niebie, mieniący się złoty pył. Warto żyć dla takiego widoku......widoku, który już na zawsze we mnie pozostanie.

czwartek, 26 listopada 2009

Uśmiech losu?

Już nie raz mówiłam sobie: babciu droga, nic nie planuj bo i tak stado okoliczności obiektywnych stratuje twoje plany.
Dzisiaj miałam wysyp gości. Oczywiście niespodziewanych. A już byłam gotowa do wyjścia z domu. Nie zdążyłam:-)
Jeden z gości, zięciem zwany, stwierdził, że w taki ładny dzień to on by w domu nie wytrzymał.
Odpowiedziałam grzecznie i zgodnie z prawda, że ja też nie, gdyby nie nagłe wizyty obcych.
A tu dzień coraz krótszy, trzeba chwytać każdą chwilę światła słonecznego. Depresja jesienna czai się za zasłoną wcześnie zapadającego zmroku. Można jej nie zauważyć. A taka jak się przyczepi to do wiosny nie odpuści.
Znalazłam dzisiaj na ulicy 100 złotych. Podniosłam i schowałam. Ulica była pusta, nie było komu oddać. Wiem, że ostatnio narzekałam na brak pieniędzy, ale żeby zaraz stówka spadła mi z nieba- tego się nie spodziewałam.
Mam lekkie wyrzuty sumienia, że sobie przywłaszczyłam, ale co miałam zrobić?
Zostawić? Dla kogoś innego? Szukać właściciela? Ale jak?
Przypuszczam, że wielu ludzi przyznałoby się do tych pieniędzy, a ja nie byłabym w stanie sprawdzić czy mówią prawdę.
Nie miała baba kłopotów, to znalazła stówkę :-)

środa, 25 listopada 2009

Dzisiaj sobie tylko pogdybam...

Podobno za miesiąc święta. Jakoś tego nie czuję. Pewnie winna temu wiosenna pogoda.
Gdyby nie te czające się na każdym kroku wirusy grypy, byłabym prawie szczęśliwa.
Gdybym tak jeszcze miała trochę więcej pieniędzy, gdybym w końcu zabrała się za dokończenie książki i gdybym była taka młoda na jaką wyglądam – szczęście byłoby kompletne.
:-)

wtorek, 24 listopada 2009

Czas na zmiany?

Po kilku latach wirtualnego bytu na Interii poczułam potrzebę zmiany miejsca.
W porównaniu z poprzednim tutaj mam do dyspozycji więcej bajerów, jak to nazwały moje wnuki.
Zaczynam od zera. Stawiam pierwszy krok na nowej drodze. Ciekawe gdzie mnie zaprowadzi...
Zaczniemy może od marzeń?

poniedziałek, 23 listopada 2009

Chwilowo żyję w innym wymiarze.

Różne przyziemne problemy nie są mi wcale obce.
Zauważam nawet ostatnio, że coraz bardziej się z nimi zaprzyjaźniam. Początkowo wpadały do mnie z rzadka, jakby od niechcenia, i szybko odchodziły. Z czasem odwiedzały częściej i zostawały na dłużej. Teraz niektóre z nich zamieszkały już na stałe.
W związku z tym zajęta jestem całe dnie. Kłopoty są takie wredne, że nie dają mi spokoju. Stale przypominają o swoim istnieniu.
Bardzo mi się nie podobają ci niechciani lokatorzy.
A jak mi się ktoś nie podoba, nie utrzymuję z nim kontaktów..
Pracuję więc bardzo pilnie nad rozluźnieniem naszych więzów.
Rozerwać łańcuchy czas!!
A tego czasu ciągle brakuje.

czwartek, 12 listopada 2009

Pieśń duszy.

Dzisiaj z samego rana, czyli tak gdzieś koło godziny 10:00, wyjrzałam przez okno. Szaro, buro i nijako. Drzewa za oknem nieprzyzwoicie gołe, z zawieszonymi gdzieniegdzie kępkami rudych pomarszczonych liści, mocujących się resztkami sił z podmuchami wiatru. Krajobraz jak z czarno białego filmu.
Ulica, tak zwykle ruchliwa, pusta dzisiaj i błyszcząca od mżawki.
Tylko mały, czarny kundelek z krzywym ogonkiem przechodził powoli przez ulicę po pasach. Wiadomo, miastowa psina.
Ogarnęła mnie taka tęsknota za czymś, za kimś, za jakimś miejscem odległym, nieznanym jeszcze, ale którego istnienie wyczuwa moja dusza.
To bardzo dziwne, ale właśnie w taki ponury dzień jak dzisiaj czuję powiew nowego życia.
Mam ochotę zacząć wszystko od początku. Przecież nie jest jeszcze za późno?
Wywietrzyć duszę, wygonić mole złych myśli, zalegające w zakamarkach pamięci wspomnienia niepotrzebne.
Niech ulecą z jesiennym wiatrem.
A we mnie tyle miejsca na marzenia, nadzieje, uczucia.
Na szaleństwo do utraty tchu.
Tylko niech ktoś zatrzyma czas....

środa, 11 listopada 2009

Popołudniowy sen dnia pierwszego

Bardzo rzadko zdarza mi się usnąć w godzinach popołudniowych. Dzisiaj jednak tak się stało. Pewnie to wina typowo listopadowej, późnojesiennej szarugi za oknem.
Sen miałam dziwny. Nie pierwszy taki.
Śni mi się jakieś dziwne miasto, nieznane domy, w których nagle się znajduję. Jedne są piękne inne w stanie ruiny. Zmieniają się miasta, domy, mieszkania, ulice, widok za oknem. Niezmienny jest tylko mój pobyt w tych miejscach. Odnoszę wrażenie , że to nie jest mój czas, nie mój świat. Dlaczego jednak wszyscy w koło twierdzą, że ja tam właśnie mieszkam? Miejsca, które odwiedzam są mi znajome, ale nie wiem skąd. Zdaje mi się, że już je kiedyś widziałam, że kiedyś tam byłam. Ale kiedy? Wszystkie te miejsca są jakby zagubione w czasie. Istnieją poza czasem.
Dlaczego ja do nich stale wracam?