piątek, 22 października 2010

Doba nie balon...nie pęknie :))


Biegnę przez życie jak ten Struś Pędziwiatr. Nie mogę się zatrzymać. Nawet starość nie może mnie dogonić. Ale cóż, starość jest powolna to i nie dziwota.
Zmęczenie daje czasem znak, że może już pora klapnąć na chwilkę na tyłku i odsapnąć. Dobrze, dobrze. Zdążę jeszcze odpocząć. Teraz jednak pora na działanie. Trzeba w końcu coś z tym moim życiem zrobić, aby za parę lat nie stwierdzić, że było do dupy.
Tylko ten czas jakiś taki sztywny, zupełnie nie skłonny do współpracy. Ograniczony jakiś :)
A tu trzeba na gwałt przygotować jakie takie podstawy dla spokojnej, dostatniej i radosnej jesieni życia.
Z pisania nie wyżyję. Nie jestem Agatą Christie, nad czym bardzo ubolewam.
Pracy już raczej nie zmienię na lepiej płatną. Stara baba przed emeryturą nie ma wzięcia u potencjalnych pracodawców. Nawet jeżeli wygląda jak gwiazda filmowa.
Postanowiłam wziąć swój los we własne ręce. Słaba kobieta ze mnie, ale może udźwignę?
Aby jednak wcielić w życie moje plany muszę zdać egzamin. Tak. Egzamin! A myślałam, że mam to już dawno za sobą. Się myliłam :)
Pomyłki drogo kosztują. W tym przypadku ponad 500 złotych. Tyle bowiem kosztuje ( nie licząc innych kosztów) egzamin na certyfikat księgowy. Aby uzyskać ten certyfikat, muszę zdać egzamin. Nie posiadam niestety wykształcenia o kierunku rachunkowość. Wybrałam idiotyczny kierunek studiów a dyplom, do niczego mi nie potrzebny, schowany w szufladzie, dostał już pewnie odleżyn.
Tak więc po trzydziestu prawie latach pracy w księgowości, główna księgowa będzie zdawać egzamin. Przejrzałam przykładowe testy. Łatwizna!
Trochę jednak przygotować się trzeba. Przepisy tak często się zmieniają, że trudno nadążyć. Śledzę zmiany, ale przecież nie wszystkie, bo nie wszystkie są mi potrzebne w pracy.
Tak więc pracuję, piszę, wgryzam się w zawiłości rachunkowości, prawa podatkowego i wielu innych równie fascynujących zagadnień. Uczęszczam na kurs angielskiego. Prowadzę dom. Niańczę wnuczkę. Czasami nawet czytam książki.
Sama nie wiem za co się zabrać, co jest ważniejsze. Stwierdzam, że wszystko jest najważniejsze! Nic tylko się rozerwać!
Ale co tam. Najważniejsze, że pewne sprawy zaczynają się układać tak jak powinny.
Bywają noce i dnie. Bywają też niedziele. Do mojego życia zbliża się chyba taka niedziela. Najwyższy czas.

4 komentarze:

  1. mam podobnie z tymi sprawami, że doba mi się rozszerzać nie chce, a ja nie potrafię redukować, spraw przybywa, sposobów na "czas wolny" też; czasem jestem zmęczona, ale raczej często myślę, że to dobrze, że tyle na głowie; i dziwię się, że niektórzy nie wiedzą co z czasem zrobić... ja bym wiedziała

    OdpowiedzUsuń
  2. Yo - zawsze mi się wydawało, że przypominam tylko siebie... a tu proszę, jeszcze kogoś :))
    Pozdrawiam miłego gościa :)

    OdpowiedzUsuń
  3. widzę że mój pomysł na MM na blogu rozprzestrzenił sie niczym grypa ;) pozdrawiam serdecznie maczka

    OdpowiedzUsuń