wtorek, 9 października 2012

Makijaż i miotła.


Zauważyłam ostatnio, że mam więcej ochoty do roboty niż siły. Może to dlatego, że od dawna nie miałam urlopu, że za dużo pracuje. Miałabym ochotę przejść piechotą cały świat, wleźć na każdą górę i przepłynąć każde morze. Ale czuję coraz częściej, że jakaś nieznana siła wymieniła moje sprawne i młode ciałko na obce, stare nieco i jakby mniej sprawne. Jak to się mogło stać, że ja nic nie zauważyłam? Gdzie wtedy byłam? Jak można tak nie dopilnować swojej, cennej jakby nie było, własności!
A jeszcze nie tak dawno temu…
Przeprowadzka mojej córki do nowego mieszkania była na półmetku. Na pierwszy rzut oka jednak na to nie wyglądało. W moim mieszkaniu pełno pudeł, zostawionych na przechowanie tylko na chwilę. Leżały już dwa tygodnie. Oby tylko nie zadomowiły się na dłużej. Gustowną dekoracją nazwać ich nie można nawet posiadając bardzo dużą wyobraźnię. Ciągle wchodzą mi w drogę. Przemieszczają się same, czy co?
Kiedy już pomogłam w pakowaniu całego dobytku, przyszedł czas na przygotowanie nowego mieszkania, ogarnięcia go chociaż z grubsza aby można było wstawić tam meble, których u mnie w domu nie da się przechować z braku miejsca.
Zawiozły mnie dzieci do tego mieszkania, zaopatrzyły w niezbędny sprzęt sprzątaczki i zostawiły samą. Och, przepraszam, nie samą tylko z wnuczkiem. Pewnie dlatego, żeby mi się nie nudziło. Rzeczywiście, przy sprzątaniu można umrzeć z nudów. Człowiek siedzi, ziewa i czeka kiedy się to sprzątanie skończy! No, ale nic.  Ze wszystkim dam sobie radę. Jestem niezniszczalna i byle co nie pozbawi mnie radości życia.
Przespacerowałam się po mieszkaniu, obejrzałam wszystkie kąty i nie wiedziałam od czego tu zacząć. Zastanawiałam się na stojąco, bo mieszkanie puste, usiąść można było jeno na podłodze. Bałam się jednak, że jak usiądę nie dam rady się podnieść. Trudno, posiedzimy sobie kiedy indziej. Dobrze chociaż, że dzieci zostawiły mi zgrzewkę wody mineralnej, z pragnienia więc im nie padnę. Wnuczek pochodził po mieszkaniu, powyglądał oknem i zaczął się nudzić, czyli babci przeszkadzać. A co, a po co, a dlaczego. Ja macham mopem po podłodze a wnuczek śpiewa na głos piosenki, aż echo odpowiada w pustym mieszkaniu. Dzieci z sąsiedztwa zauważyły, że ktoś się wprowadza do mieszkania i przyszły w odwiedziny. Wywiązała się intelektualna rozmowa między nimi a moim wnuczkiem. Następnym etapem były śmiechy, żarty i wskakiwanie na parapet okna w kuchni. Po dokładnym poznaniu się całego towarzystwa przyszła kolej na zaproszenie gości do domu. I zaczęło się! Bieganie po pokojach, trzaskanie drzwiami, tupanie, krzyki, piski, tarzanie się po brudnej jeszcze podłodze. A w tym czasie ja spokojnie myłam okna.
Wprawdzie pojawiła się na chwilę myśl o zbiorowym morderstwie, ale szybko uleciała przez otwarte okno. Kiedy  byłam już mało przytomna ze zmęczenia i głucha od wrzasków, pojawił się zięć, aby zabrać mamusię na przejażdżkę. Potrzebna była drabina znajdująca się w jej mieszkaniu. Pojechaliśmy po drabinę. Zmieściła się nawet w samochodzie. Zaczynała się w bagażniku a kończyła na desce rozdzielczej. Na tylnym siedzeniu, pod drabiną zmieścił się wnuczek. Na przednim siedzeniu ja, z lewej strony przygnieciona przez drabinę a z prawej przyklejona do szyby samochodu. Mogłabym wprawdzie otworzyć okno, ale wtedy głowa za bardzo by wystawała i mogłoby mi ją urwać jakieś przydrożne drzewo. Ale to i tak był luksus w porównaniu z tym co nastąpiło później. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do sklepu po wykładzinę do pokoju małego. Załadowało się ją do samochodu. Jak ulał zmieściła się na drabinę. Trochę wprawdzie przeszkadzała przy zmianie biegów, ale to nie problem.  Miałam przecież wolną lewą rękę, mogłam więc przytrzymywać w górze drabinę z umieszczonym na niej wielkim zwojem wykładziny. A co mi tam! Nie będę musiała już płacić za wizyty w siłowni.
Po przyjeździe na miejsce udało mi się nawet wysiąść o własnych siłach i dosyć szybko się wyprostowałam. Czas jednak, jak wiadomo, jest rzeczą względną. Trzeba jednak przyznać, że kosmetyki robią teraz rewelacyjne. Drogie, ale warte swojej ceny. Po tych wszystkich przebojach wyglądałam świeżutko i promiennie, jakbym przed chwilą zrobiła sobie makijaż. A wygląd dla mnie to rzecz podstawowa. Młodsza już nie będę, ale mogę młodo wyglądać. Amen.

niedziela, 23 września 2012

Nie dla mnie sznur samochodów...


Dzisiaj, jak w każdą niedzielę, wybrałam się rano do...sklepu. Mimo usilnych starań ze strony słoneczka powietrze nagrzewało się bardzo powoli. No cóż. Jesień, jesień już.
Elegancko ubrani ludzie wracali właśnie z kościoła, spacerkiem, dostojnie. Celebrowali niedzielę. Dzieci biegały. Samochody śmigały za miasto.
I nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, najbardziej ruchliwa ulica w mieście na moment zamarła. Na ułamek sekundy. Zrobiło się cicho i pusto. Zobaczyłam całą ulicę aż po horyzont. Widziałam białe pasy, strzałki, przejścia dla pieszych. Widziałam jak ulica wznosi się miejscami i potem opada. Czyżbym przeniosłam się w czasie do lat dzieciństwa? Ciche, senne miasteczko, słoneczna niedziela. Po kocich łbach przetacza się wolno furmanka, koła z metalowymi obręczami podskakują na kamieniach, stukają końskie podkowy, czasem przejedzie jakiś samochód budząc wielkie zainteresowanie dzieciaków.
Tu gdzie stoją wieżowce i pawilony handlowe były domki z ogrodami, czerwone kamienice i drewniana chałupka zapadnięta głęboko w ziemię.
Po drugiej stronie ulicy był kiosk Ruchu, w którym sprzedawała pani Danusia. Tam mój dziadek kupował gazety i papierosy. Nieco dalej stała przydrożna kapliczka. Tylko ona pozostała do dzisiaj. Tylko na tym maleńkim skrawku ziemi nadal żyje przeszłość.
Na skrzyżowaniu w centrum miasta zmiana świateł. Ruszył sznur samochodów, ulica zniknęła pod ich kołami. Wspomnienia uciekły przed hałasem. Powróciłam tu i teraz.
Jestem. Nie mam jednak pomysłu na to moje tu i teraz.
Jutro nie muszę iść do pracy. Nie mogę iść do pracy. Już nie pracuję. Dlaczego!
Aha...emerytura...
Czy mogę sobie siarczyście zakląć? Już. Zaklęłam.
Zaklnę sobie jeszcze raz!
Miłej niedzieli:)


czwartek, 20 września 2012

Gadał dziad do obrazu a baba do lustra.



Wszystkiego najlepszego z okazji sześćdziesiątych urodzin – powiedziałam dzisiaj rano do swojego odbicia w lustrze. Odbicie mrugnęło do mnie pięknie pomalowanym okiem i uśmiechnęło się. Tak bez powodu, wbrew stojącej za moimi plecami starości. Stała niedługo. Jak ją tylko zobaczyłam, wzięłam za łeb i wyrzuciłam z domu.
Odwiedził mnie dzisiaj jeszcze jeden urodzinowy gość. Pani emerytura. Tej nie wyrzuciłam. Ktoś musi mnie przecież utrzymywać. Tylko czy ta, która do mnie przyszła da radę? Taka jakaś chudzinka.
Nie mogłabyś być taka jakaś... większa?- spytałam nieśmiało. I zaraz mi się głupio zrobiło, bo widzę, że bidula na palcach stoi i szyję wyciąga.
Damy radę! Najwyżej sobie jakiegoś sponsora znajdziemy. Albo pracę :)

sobota, 4 sierpnia 2012

Dopóki ziemia kręci się...


Praca, praca, praca. Z maleńką przerwą na chorobę. Choroba przeszła – praca nie.
Mam jeszcze kilka tygodni na zamknięcie kilku spraw, dokończenie papierkowej roboty i przekazanie komuś, komu zatrują życie, pozbawią spokoju w dzień i snu w nocy.
Nadchodzi czas, aby zastanowić się nad przyszłością. Przygotować podwaliny pod spokojną i szczęśliwą starość. Brzmi strasznie. Mogę oczywiście nie myśleć o starości. Nie stanę się jednak przez to młodsza.
Dzisiejsze 60 latki wyglądają świetnie i czują się młodo. Oczywiście te, które o siebie dbają i - nie oszukujmy się - te które na to stać. Mnie stać średnio. Robię jednak co mogę, aby oszukać czas. Obawiam się jednak, że on i tak zrobi swoje. Równo zamiata miotłą. I te dbające o siebie i te zaniedbane.
Zanim jednak to nastąpi trochę sobie pożyję. Będę uciekać przed tą miotłą jak długo się da. A przecież ruch to zdrowie :)

poniedziałek, 30 lipca 2012

Hamlet prowincjonalny...czyli aby być trzeba mieć czas.


Mijają dni, mijają lata... a ja ciągle spóźniona. Zawsze i ze wszystkim. Ja chyba nawet nie zdążę się zestarzeć! Patrzę tak na moje koleżanki i wszystkie już stare. A ja co? Jak zwykle spóźniona.
Jak tam u Was z czasem? Jak planujecie swój dzień, aby zdążyć ze wszystkimi obowiązkami? A przyjemności?
Dla mnie dzień jest za krótki. Noc też.
Moja babcia zawsze mi mówiła: spiesz się powoli. Chyba zbyt dosłownie zrozumiałam to przykazanie. Spieszę się i spieszę a tu góra papierkowej roboty rośnie, góra ciuchów do prasowania również, obiadu dzisiaj nie zdążyłam ugotować. Lusterko już za mną biega i krzyczy: położysz wreszcie tę farbę na siwe kudły! Pliki z rozdziałami powieści wyglądają z laptopa i wypatrują leniwej autorki. Blogi zasnęły snem kamiennym i lewitują gdzieś w wirtualnej przestrzeni w kierunku wiecznego zapomnienia.
Jednego bloga przywróciłam już do życia. Cieszył się, aż merdał ogonem :) Bardzo proszę, zaglądajcie do niego, pogłaszczcie po główce, bo towarzyskie z niego zwierzę.
W związku z bardzo bolesnym i kontrowersyjnym przeżyciem, jakim jest osiągnięcie wieku emerytalnego i wykopaniem na margines życia przez pracującą elitę, będę miała więcej czasu na intelektualne zabawy. Może wreszcie coś napiszę od początku do końca.
Ale to jeszcze nic pewnego. Podobno jakiś leń o mnie pytał, a taki jak się do człowieka przyczepi to już nie popuści. Zwłaszcza jak wyżej wspomniany człowiek jest na emeryturze.
A może ja się niepotrzebnie tak martwię? Bardzo możliwe, że emerytura będzie głodowa i szybko przeflancuje mnie do grona diabełków. A wtedy to już będę miała duuuuuuużo czasu. Całą wieczność.
Tylko wtedy, wydaje mi się, czas przestanie istnieć. Jak wszystko pozostałe.
A może się zapętli i wszystko zacznie się od nowa? Nie wiem.
Jedno jest pewne. Nie chcę już nigdy być księgową a główną w szczególności.
A kim chciałabym być? Wszystko jedno. Chciałabym po prostu być.