Dzisiaj,
jak w każdą niedzielę, wybrałam się rano do...sklepu. Mimo
usilnych starań ze strony słoneczka powietrze nagrzewało się
bardzo powoli. No cóż. Jesień, jesień już.
Elegancko
ubrani ludzie wracali właśnie z kościoła, spacerkiem, dostojnie.
Celebrowali niedzielę. Dzieci biegały. Samochody śmigały za
miasto.
I
nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, najbardziej
ruchliwa ulica w mieście na moment zamarła. Na ułamek sekundy.
Zrobiło się cicho i pusto. Zobaczyłam całą ulicę aż po
horyzont. Widziałam białe pasy, strzałki, przejścia dla pieszych.
Widziałam jak ulica wznosi się miejscami i potem opada. Czyżbym
przeniosłam się w czasie do lat dzieciństwa? Ciche, senne
miasteczko, słoneczna niedziela. Po kocich łbach przetacza się
wolno furmanka, koła z metalowymi obręczami podskakują na
kamieniach, stukają końskie podkowy, czasem przejedzie jakiś
samochód budząc wielkie zainteresowanie dzieciaków.
Tu
gdzie stoją wieżowce i pawilony handlowe były domki z ogrodami,
czerwone kamienice i drewniana chałupka zapadnięta głęboko w
ziemię.
Po
drugiej stronie ulicy był kiosk Ruchu, w którym sprzedawała pani
Danusia. Tam mój dziadek kupował gazety i papierosy. Nieco dalej
stała przydrożna kapliczka. Tylko ona pozostała do dzisiaj. Tylko
na tym maleńkim skrawku ziemi nadal żyje przeszłość.
Na
skrzyżowaniu w centrum miasta zmiana świateł. Ruszył sznur
samochodów, ulica zniknęła pod ich kołami. Wspomnienia uciekły
przed hałasem. Powróciłam tu i teraz.
Jestem.
Nie mam jednak pomysłu na to moje tu i teraz.
Jutro
nie muszę iść do pracy. Nie mogę iść do pracy. Już nie
pracuję. Dlaczego!
Aha...emerytura...
Czy
mogę sobie siarczyście zakląć? Już. Zaklęłam.
Zaklnę
sobie jeszcze raz!
Miłej
niedzieli:)