W telewizji, w reklamach, w kolorowych czasopismach widzę kobiety idealne. Młode, piękne, szczupłe, o pięknych włosach i zębach. Z gładkimi porcelanowymi twarzami bez jednej zmarszczki. Widzę to, co nie istnieje. Prawdziwe kobiety wyglądają inaczej. Widzę je na ulicy,
w sklepie, w pracy. I widzę jeszcze to czego nie zobaczę na wygładzonych fotografiach w drogich magazynach dla pań. Widzę stare, zmęczone, samotne kobiety. Starość starości nie równa. Różni ludzie, różne losy, różne środowiska. Starość ma wiele twarzy. Widzę starsze, eleganckie małżeństwo. Oboje w kapeluszach i wytwornych płaszczach. Idą wolno, uśmiechają się. Czy to jest tylko spacer? A może idą coś załatwić? Może wybrali się z wizytą do wnuków? Wyglądają na szczęśliwych. Trudno przypuszczać, że udają. Tutaj idzie samotna starsza pani, przygarbiona, patrzy w ziemię. Ubrana w lichy płaszczyk i wygodne, tanie buty, które służą jej już zapewne od wielu lat. Zastanawiam się czy żyje samotnie, czy tylko wyszła do sklepu po cukierki dla wnuczków. Wygląda na osobę, której z renty zostaje niewiele na drobne przyjemności. Emeryci wyjeżdżający w podróż dookoła świata są w naszym kraju jak Yeti. Wszyscy o nich słyszeli, ale nikt jeszcze nie widział. Wiele zmęczonych życiem i pracą kobiet czeka na emeryturę jak na zbawienie. Ale czy słusznie? Wtedy, kiedy możemy spokojnie odpocząć po trudach życia, wychowywania dzieci, dbania o dom i męża, dostajemy w nagrodę smutną wegetację, biedę, głód, poniżenie. I wędrujemy tak przez starość, w tym nędznym, podszytym wiatrem, starym paletku, wyliczamy ostatnie grosze na pasztetową do czerstwego chleba i chowamy się w domu przed światem. Przed światem, w którym króluje młodość. Młodość, która przecież bardzo szybko przemija.
Dzisiaj zauważyłam, idącą po drugiej
stronie ulicy, istotę ludzką. W jakim była wieku? Trudno powiedzieć. Mogła mieć
osiemdziesiąt lat, jak i pięćdziesiąt. Pomarszczona, pociemniała twarz
schowana pod wełnianą czapką nieokreślonego koloru. Spod grubej, brudnej,
wystrzępionej kurtki wyglądała długa spódnica i kilka warstw swetrów.
Istota człapała w ciężkich, czarnych, podartych buciorach. Z pewnością były za
duże, bo z trudem je przesuwała po chodniku. W ręku niosła kilka wypchanych
toreb foliowych z jaskrawymi reklamami luksusowych przedmiotów. Co w nich było?
Nie wiem. Być może to był cały jej dobytek. Tylko tyle ofiarował jej los. W
jaskrawym, wiosennym słońcu wyglądała jak wyrzut sumienia ludzkości. Ciemna
plama bez twarzy na jasnym płótnie życia. Życia, które przywłaszczyła sobie
wszechobecna młodość. Starość starości nie równa. Nie wiadomo jaka jest nam
pisana. Ale, że pisana, to pewne.
(©Anna Marjańska)