środa, 17 marca 2010

Taka stara historia... z Lodzią w tle:)


W sobotę z wizytą wpadli Dziunia z Adasiem, a że to była wizyta niezobowiązująca, przyprowadzili ze sobą swoje genialne dzieci. Dziesięcio i dwunastoletnie.
Madame właśnie zaczynała sprzątanie. Nawet jeżeli by je kończyła, dom wyglądałby jak po tornadzie. Ja sprzątam bardzo twórczo i oryginalnie.
Do warkotu odkurzacza w pewnym momencie przyłączył się dźwięk dzwonka u drzwi : ding, dong. Początkowo myślałam, że to silnik w odkurzaczu odmówił posłuszeństwa i daje znaki ostrzegawcze, ale po chwili zorientowałam się, że to jacyś goście przyszli sprawdzić czy ja się przypadkiem nie obijam w sobotę. Otóż nie, moi drodzy goście. Możecie zresztą sami sprawdzić. I otworzyłam drzwi.
A tam cała wesoła gromadka Adasiów. Ach, co za niespodzianka, co za radość! No, bo cóż innego mogłam powiedzieć? Zadowoleni wleźli do przedpokoju.
Ślicznie wyglądasz! – zawołał Adaś- w ogóle nie widać po tobie zmęczenia, jak ty to robisz? Musisz dać przepis mojej Dziuni!
Po tobie głupoty też nie widać- już miałam tak powiedzieć, ale przecież nie wypada. Powiedziałam więc: miły jesteś. A co mi tam, niech mu będzie, że jest miły, niech się chłopina ucieszy.
Ślubny zapiął właśnie ostatnią żabkę na firance i zlazł ze stołka.
Mam właśnie pierwszą wolna sobotę od miesiąca – powiedział do Adasia .
Wiem, wiem! – zawołał rozradowany nie wiadomo czym Adaś- wiem, Lodzia mi powiedziała, że masz dziś wolne.
LODZIA!!! Co za Lodzia?! Dlaczego jakaś Lodzia jest tak dobrze zorientowana w dyżurach mojego męża? No, nie. Tę sprawę to trzeba będzie zbadać dogłębnie!
Dzieci przez jakieś dziesięć minut siedziały cichutko na sofie. Jedenaście minut to już dla nich wieczność. Wstały i pobiegły do przedpokoju a potem do kuchni. Wróciły prędziutko i z wypiekami na twarzach zapytały: ciociu, czy to ciasto w kuchni będzie ci potrzebne? Odpowiedziałam, że trochę tak, ale dwa kawałki są zupełnie zbędne i mogą ulec zagładzie. Wróciły pałaszując ciasto. Nie jestem pewna czy to rzeczywiście było tylko po jednym kawałku. Ale co tam, Dziunia może zjeść mniej, przecież podobno się odchudza.
Ciociu czy te pudła są potrzebne?- to znowu dzieci. Oczywiście, że są. A dlaczego pytacie? Pobawimy się w wojnę, to będzie forteca! Nie będziemy jej wysadzać w powietrze, jeżeli jest ci potrzebna. Jak miło z waszej strony – zauważyłam.
Kiedy niosłam na tacy cenne filiżanki ( nie dlatego, że są z cennej porcelany, tylko dlatego, że innych nie mamy), z wrzaskiem przeleciał koło mnie młodszy wojak. Mamooooo!! Ja nie chcę być Niemcem! Dlaczego on zawsze każe mi być Niemcem!
A kim chcesz być? – pyta Dziunia. Japońcem! – odpowiada malec, a najlepiej to indiańcem!
Głupek! – słychać krzyk starszej pociechy- przecież Indianie nie walczyli w Polsce! A skąd wiesz!? – drze się młodszy- może jakiś walczył!!!
Postawiłam uratowane cudem filiżanki na stoliku i wreszcie usiadłam, aby rozpocząć miłą pogawędkę z moimi gośćmi kiedy pociechy, już pogodzone wróciły z wojny z „indiańcami” i stanąwszy przede mną na baczność spytały: ciociu, możemy pooglądać filmy?
Malcy pobiegli do telewizora i wyrywając sobie z rąk moje kochane płyty z filmami, krzyczeli: ja! Ty nie umiesz, zepsujesz! Ja tego nie chcę, chcę to! Mamooooo!! A możemy pograć na komputerze!? Hurra! Rzucili się w stronę mojego sprzętu, bez którego nie mogę ani żyć ani pracować. Boże, ratuj mój komputer!
Panowie w tym czasie spokojnie sobie rozmawiali. Wywiązała się naukowa dyskusja o najnowszych metodach diagnostyki, czy też operacji niewydolności krążenia jeżeli dobrze zrozumiałam i usłyszałam w czasie tych wichrów wojny wywołanej przez pociechy Adaśka. Dyskusja była tak zażarta, że niewiele brakowało a wypróbowaliby w praktyce na mnie te nowe metody.
Dziunia zaczęła coś przebąkiwać o objawach klimakterium, o lekach jakie jej przepisuje Adaś. Nawet przez chwilę pomyślałam sobie, że Adaś pewnie przepisuje jej coś co pogłębia jej klimakterium, bo wyglądała tak jakby jakiś kosmita wyssał z niej młodość przez któryś z naturalnych otworów, i pozostała pomarszczona powłoka, niedbale rzucona teraz na jeden z moich foteli. Okropna jestem! Ale Dziunia bardzo ciężko przechodzi klimakterium, psychicznie i fizycznie a przy tym jeszcze dwoje małych dzieci. Jako żona ginekologa powinna według mnie być w lepszej formie.
Najlepiej w formie do pasztetu - stwierdził, już po wyjściu gości, małżonek.
Niech nie będzie taki dowcipny! Sprawa Lodzi nie została jeszcze wyjaśniona :)

6 komentarzy:

  1. :) fajne
    a z tą formą do pasztetu to nieźle pojechał :)

    OdpowiedzUsuń
  2. oj, ślicznie to opisałaś. Ale współczuję Ci serdecznie, ja nie trawię gości z takimi genialnymi dziećmi.Gorzej, bo nie trawię również tak bardzo niespodziewanych gości z takim rozwydrzonym przychówkiem.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Prawie jak u radiowych "Matysiaków":)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie ma to jak nieproszeni goście i to w chwili porządkowania...
    Brrr...

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzizas, ja chyba juz w ogole nie lubie gosci:)) a moze lubie, ale takich bez potomstwa. Jak by mi sie taki drob zaczal rozprzestrzeniac po chalupie to chyba bym przywiazala do czegos.

    OdpowiedzUsuń
  6. ja przeżyłam całe 4 doby z takimi gośćmi... wiem co to znaczy...

    OdpowiedzUsuń