sobota, 16 lipca 2011

"Stare, dobre małżeństwo" - fragmenty, czyli lektura na lato :))


   Ponieważ jestem kobietą pracującą i żadnej pracy się nie boję, brakuje mi czasu na przyjemności. Nie wyrabiam na zakrętach :)
Dlatego dzisiaj, zamiast notki, wstawiam coś do poczytania na letnie popołudnie :)
To jest fragment większej całości, która nie wiadomo kiedy dorośnie do właściwych rozmiarów.                                         

  Można zjeść z drugim człowiekiem setki śniadań, zrobić tysiące kanapek i pewnego dnia go nie poznać. Można patrzeć na niego i zastanawiać się: kim jest ten człowiek po drugiej stronie stołu? Co on tu robi? Dlaczego właśnie z nim jem codziennie śniadanie? Przez wiele lat wtapia się w tło, pasuje i nagle zgrzyt. Patrzysz i wiesz, że nie pasuje, gryzie się z kolorem zasłon, jest zbędnym elementem układanki, przeszkodą na torach twojego życia. I już wiesz, że musisz go po prostu przejechać, aby żyć dalej.

    - Usiądziesz wreszcie? - Piotr był wyraźnie zdenerwowany - chcę z tobą porozmawiać.
    - Zaraz, tylko zrobię kanapki. Głodna jestem - odparła zupełnie spokojnie Maria i dalej pomału smarowała chleb masłem. Wreszcie usiadła i spojrzała pytająco na Piotra.
    - Mam obiecaną pracę w Stanach - zawiadomił sucho Piotr - przyjąłem propozycję Marcina.
    - Chcesz wyjechać do Ameryki!? Przecież tu mamy wszystko, dom, rodzinę, przyjaciół. Ja mam tu pracę. Co ja tam będę robiła?!
    - Ale ja wyjeżdżam sam - odparł Piotr i dalej z wielkim zainteresowaniem obserwował kanapkę z kiełbasą.
    - Jak to sam? Nie rozumiem. Jak ty sobie wyobrażasz takie małżeństwo na odległość? I Co? Będziemy się widywać raz do roku? Raz na dwa lata? Przecież to bez sensu.
    - Oczywiście, że to jest bez sensu. Dlatego chcę rozwodu.
    - Rozwód z powodu zmiany pracy?! - Maria nie mogła uwierzyć w to co usłyszała     - przecież to jakiś absurd!
    - Zmiana pracy nie ma tu nic do rzeczy - wyjaśnił - ułatwiła mi tylko podjęcie decyzji. Poza tym nie wyjeżdżam sam. Mam kobietę. Jest w ciąży. Jest bardzo młoda i nie mogę jej zostawić samej. Chyba to rozumiesz?
    - Czy rozumiem? Ależ oczywiście! Rozumiem jak jasna cholera! Mój mąż zrobił bachora jakiejś gówniarze i teraz wyjeżdża z nią na koniec świata, a ja zostaję sama jak palec w dupie! Dlaczego miałabym tego nie rozumieć? I co ja mam teraz według ciebie zrobić? Życzyć wam szczęścia?
    - Nie bądź wulgarna    -
    - Masz rację. Przepraszam. Drogi mężu, pozwolisz, że udam się teraz do alkowy zrobić poranną toaletę. Muszę odpowiednio powitać nowy rozdział mojego życia. Tak coś czuję, że będzie piękny. Masz papierosa?
    - Wydawało mi się, że rzuciłaś palenie?  
    - Tym się właśnie różni rzucenie palenia od rzucenia żony. Można do niego zawsze wrócić.
    - Marysiu, przecież ty mnie nigdy nie kochałaś. Wiem o tym. Dlaczego więc takie złośliwości?
    - I co z tego? Futra też nie kocham. A to nie znaczy, że mam je oddać pierwszej lepszej zdzirze. Och, przepraszam. Pięknej, młodej kobiecie, która dla pieniędzy zgodziła się mieć dziecko ze starym dziadem. To znaczy mężczyzną w starszym wieku. Tak będzie elegancko? Z dzieckiem będzie chodziła do pediatry a z tobą do geriatry. Niewielka różnica. Niedługo będzie musiała kupować pieluchy w dwóch rozmiarach.
    Już miała wyjść z domu, jednak wróciła do kuchni, wyjęła z lodówki pomidora, pokroiła go na grube plastry i szybkim ruchem rzuciła je na kanapkę Piotra. Ten zerwał się na równe nogi i odskoczył od stołu.
    - Co ty robisz! Przecież wiesz, że nie mogę patrzeć na rozkrojonego pomidora!.
    - Skoro ja mogę jeszcze patrzeć na ciebie, to ty sobie popatrz na pomidora. Ja wychodzę.
    Przed domem zatrzymała się na chwilę. Nie bardzo wiedziała gdzie ma iść. W głowie miała kompletną pustkę. Kurwa! - zaklęła głośno, aż sąsiadka z pierwszego piętra wyjrzała przez okno, pokazując całemu światu głowę upstrzona kolorowymi papilotami. Maria wzruszyła tylko ramionami i ruszyła przed siebie. W świat. Jak za czasów dzieciństwa. Tylko wtedy świat był mniejszy i zawsze było gdzie i do kogo wrócić.
    Nie wiedziała jeszcze co zrobi, ale wiedziała na pewno, że nie będzie walczyła o kogoś kto jej nie chce. Szkoda tylko, że wszystkie jej plany na przyszłość zniweczył ten jeden poranek. Trzeba je teraz wszystkie zweryfikować, przesunąć w czasie, a niektóre skreślić z listy. Straty wpisane są w życie człowieka, podobnie jak ból z nimi związany. Trzeba je po prostu zaakceptować, znieść bez znieczulenia. Ból przecież kiedyś minie. Jak wszystko. Poczuła, że bardzo chce jej się żyć.
                                                                                 ***  
    Zwykle siadał na schodach do przejścia podziemnego. To był bardzo dobry punkt obserwacyjny. Widział wszystko co dzieje się na placu przed wejściem, mógł obserwować ludzi wchodzących, wychodzących i tych, którzy handlowali w przejściu. Od czasu do czasu wychodził na skwerek i siadał na ławce. Robił to tylko wtedy, kiedy ławka była wolna. Nie chciał się do nikogo przysiadać. Nie chciał nikogo krępować swoja osobą. Nie każdy lubi odpoczywać w towarzystwie takiego menela jak on.
    Już się nawet nie zastanawiał nad swoim życiem. Przyzwyczaił się do niego. Zdawało mu się, że tak było zawsze. Nie pamiętał już tego dnia, który przełamał jego życie na dwie części. Przeszłość odeszła, zapadła się pod ziemie i porosła chwastami. Pozostało tylko tu i teraz. Był tylko dzień dzisiejszy. Tylko jeden czas. Teraźniejszy. Niczego nie pragnął, nikogo nie kochał. Był wolny. Nie przywiązany do żadnego miejsca, do żadnego człowieka. Był bezdomnym. Obywatelem całego świata.
    Miał kiedyś imię i nazwisko, ale zgubił je w ciemnych zaułkach, suterynach, na parkowych ławkach. Pochłonęły je ciemne, samotne noce, śmierdzące wódka i dymem papierosów. Teraz stał się nikim. A nikt nie ma imienia. Nikogo po prostu nie ma. Ludzie zauważali go tylko wtedy, kiedy wszedł im w drogę. Jeżeli stał z boku, patrzyli przez niego jak przez szybę. On ich wszystkich widział. Czuł ich perfumy. Przechodzili obok, spieszyli się, rozmawiali, śmiali się. Nie wiedział jednak co mówili. Przestał ich rozumieć. Ich rozmowy dotyczyły świata, do którego on nie należał. Słowa zlewały się w jeden dźwięk, który stał się tłem dla jego istnienia. Był jak śpiew ptaków, którego przecież też nie rozumiemy. Słuchamy tylko i jest nam przyjemnie. Cisza wtedy tak nie boli.
                                                                                   ***
    Piotr przez dwa następne tygodnie przygotowywał się do wyjazdu. Maria zauważyła, że jak na taką daleką podróż, to i tak krótko. Wręcz pospiesznie. Czekała cierpliwie. Przyzwyczajała się do nowego, przełamanego na pół życia. Po kilku dniach zorientowała się jednak, że to wcale nie jest pół. Została jej jakaś jedna trzecia zycia. Dwie trzecie Piotr zabiera do Ameryki. Ukradzione dwie trzecie jej zycia! Najgorsze jednak było to, że juz nie może upomnieć sie o jego zwrot. Świadomość tej straty zabolała bardzo. Bolało wstawanie z łóżka, bolała praca, bolały powroty do domu, widok mebli i przedmiotów, z których każdy przypominał o bólu. Ranił samym swoim istnieniem.
    Krótkimi chwilami oddechu w tym czasie były wizyty Gośki. Pulchna, energiczna brunetka była przyjaciółką Marii jeszcze z czasów dzieciństwa. Obie były bardzo zdziwione faktem, że od tylu lat rozmawiają ze sobą, śmieją się, kłócą i jeszcze się nie pozabijały. Albo każda z nich ma bardzo silny instynkt samozachowawczy, albo też obie  pozbawione są całkowicie instynktów morderczych. Najprawdopodobniej zachodziły tu obie okoliczności. Najczęściej Gośka wpadała jak po ogień, zasypywała Marię gradem słów i wybiegała zostawiając słodkiego całuska na pożegnanie. Zabiegana kobieta z niej była, z wieloma sprawami na głowie, tysiącem pomysłów na minutę i artystycznym biznesem w piwnicy. A w tym biznesie byłą prawdziwą czarodziejką. Jej biżuteria rozchodziła się jak świeże bułeczki. I wyglądała równie apetycznie.
    - Cześć Marylko! - Goska wpadła zasapana, zaróżowiona i z rozwianym włosem - przyniosłam ci te korale. Te, które tak ci się podobały. Zrobiłam specjalnie dla ciebie.
    Maria nie zdążyła jeszcze zareagować, jak Gośka rozsiadła się wygodnie na sofie i dalej terkotała.
    - A wiesz co wymyślił ten mój stary zgreda? Nie zgadniesz...
    - Nie zgadnę. Ale z pewnością nie przebije mojego.
    - Twojego?! - oczy Gośki zrobiły się dwa razy większe - a cóż mógł takiego zrobić Piotr? Wyniósł śmieci? Wybacz, ale ten twój chłop jest taki przewidywalny, nudny i nijaki, że nie uwierzę, aby był w stanie wymyślić cokolwiek.
    - A jednak.
    - No to mów! Mów! - Gośka aż podskakiwała na kanapie jak mała, czarna, okrągłą piłeczka.
    - A co ja ci mam powiedzieć? Sama niewiele wiem. Piotr wyjeżdża do pracy w Stanach.
    - Nie mów! O rety, ale ci zazdroszczę. Zobaczysz wielki świat...
    - Goska! Uspokój się! Czy ja powiedziałam, że wyjeżdżam? Powiedziałam, że wyjeżdża Piotr. Sam.
    - Sam? Jak to sam? Ale ty do niego potem pojedziesz przecież?
    - Przecież nie pojadę. Może wyraziłam się nie precyzyjnie. Piotr jedzie beze mnie, ale nie sam. Zabiera jakąś dziunię, której zrobił bachora.
Na krótką chwilę Gośkę zamurowało. Słychać było jak myśli. Po kilku sekundach wybuchnęła śmiechem.
    - Aleś mnie nabrała! No wiesz?!
    - Ja mówię całkiem serio. To wszystko niestety prawda.
    - Nie, zaraz. Pomału. Przecież to się w głowie nie mieści! Kto jest w ciąży? Co to za dziewczyna?
    - A bo ja wiem?
    - Jak to? Nie sprawdziłaś?
    - A co mi to da?
    - Jak to co? Przecież musimy zaplanować zemstę!
    Realizacja krwawej zemsty korciła Marię. Widziała już triumfującą sprawiedliwość, która przynosi jej na tacy głowę Piotra. Fuj! Co za obrzydliwy widok! Ale poniekąd słodki.
    Przyznała Gośce racje, że należy sprawę wyjaśnić. Powinna wiedzieć jak to się stało. Kiedy? Gdzie? Dlaczego niczego nie zauważyła? Nie podejrzewała? To fakt, że nigdy nie sprawdzała gdzie Piotr jest, kiedy wraca. Nie pytała gdzie był. Przyszedł to przyszedł. Na noc jednak zawsze wracał. A może to stało się na delegacji? Swoja drogą, ciekawe kim jest ta dziewczyna? Czy jest ładna? Pewnie, że tak. Przecież brzydką by się nie zainteresował. Chyba.
    - No wiesz, jak jest młoda to brzydota tak się w oczy nie rzuca - zauważyła przytomnie Gośka - może ma ładny tyłek?
    - Akurat. Dupę pa!
    - Nie martw się - pocieszała ją Gośka - już my jej z tej dupy zrobimy kotlet siekany!
    - A Piotr nie lubi mielonych.
    - No widzisz!? Czyli w dobrym kierunku zmierzamy.
                                                                                    ***
    Już od dawna nie liczył czasu. Ale nawet taki nieliczony czas robi swoje.  Coraz bardziej oddalał go od tego dnia. Od dnia głęboko schowanego w niepamięci. Teraz, kiedy nagle dzień ten wypłynął, stał sie po prostu przeszłością. Kiedyś był bez końca trwającym dniem dzisiejszym. Powtarzającym się każdego ranka tym samym dniem. Przeżywanym do zatracenia się w bólu. I nagle ból odpłynął. Pozostał tylko smutek. I obrazy z przeszłości, które pragnął oglądać jak zdjęcia w albumie. Oglądać, głaskać i przytulać. Poczuł wdzięczność do losu, że obdarzył go wspomnieniami. Przeszłości nikt już nie może mu zabrać.
                                                                                  ***
    Maria mieszkała na tak zwanym starym mieście, tuż przy rynku. Do przystanku autobusowego miała dosłownie dwa kroki. Zapewne dlatego zawsze się spóźniała na autobus. Tak było i tym razem. Kiedy pojawiła się na przystanku zobaczyła tylko znikający za zakrętem tył autobusu. Zaklęła szpetnie i rozejrzała się za jakąś taksówką. Wtedy właśnie wyrósł przed nią on. Pojawił się nie wiadomo skąd. Wyrósł spod ziemi, albo spadł z nieba. Była pewna, że innej możliwości nie było. Był średniego wzrostu, przeciętnej tuszy i taki w ogóle nie rzucający się w oczy. Okryty kapotą nieokreślonego kształtu i koloru. Spod głęboko na oczy nasuniętej czapki z daszkiem wyłowiła jego spojrzenie. Zauważyła, że składał się tylko ze spojrzenia. Reszta twarzy tonęła w gęstej brodzie i wąsach.
    - Taka elegancka kobieta a klnie jak... jak menel - mówiąc to starał sie na nią nie patrzeć. Może mówił to tylko do siebie? Odpowiedziała jednak, zaskoczona swoja odwagą. Starała sie unikać kontaktów z podejrzanymi typami, a ten niewątpliwie takim był.
    - To znaczy klnę jak pan?
    - Jaki tam ze mnie pan - uśmiechnął się nieśmiało - może kiedyś...
    - To znaczy kiedy? - kontynuowała rozmowę Maria.
    - Dawno. W innym życiu.
    - Każdy ma tylko jedno życie. Nie ma żadnego innego. Cały czas jest to samo. Może tylko być piękne, albo spieprzone. Pan ma spieprzone. Ale niech się pan nie martwi, moje też zaczyna się pieprzyć. Tylko, że pan jest w lepszej sytuacji. Zna pan już takie spieprzone, umie się pan w nim poruszać, a ja jeszcze nie.
    - Pani nie może nigdy znaleźć się na dnie. Nie pani. Osobiście panią stamtąd wykopię. Taksówka...
    - Co?
    -  Taksówka. Może pani jechać do pracy.
    Pobiegła do taksówki. Ubiegła jakiegoś staruszka podpierającego się laską. Na spotkanie zdążyła. Nie trwało długo. Wyszła uśmiechnięta, jednak kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi uśmiech zniknął. Schowała papiery do torby i mruknęła:
    - Pieprz się dupku.
    Tekst reklamowy był świetny. Lepszego nie znajdą. Zresztą nawet gdyby znaleźli to i tak im to nic nie pomoże. Tego gówna i tak nikt nie kupi. Ona jednak znowu straci wieczór nad poprawianiem tekstu. Zmieni. Wszystko zmieni, nie ma problemu. Była przecież specjalistką od robienia konsumentom wody z mózgu. Nie ma sprawy. Wyprodukuje cały ocean tej wody.
                                                                                ***
    Jakiś tydzień później Maria wysiadając z taksówki wpadła na zaskoczonego niemniej niż ona , Franciszka. Zauważyła, że był zmieszany, unikał jej wzroku. Od chwili wyjazdu Piotra nie spotkała jeszcze żadnego jego kolegi z pracy. Dopiero dzisiaj.
    - Cześć Franku, co tam u ciebie?
    -O, Marysia. Dawno cię nie widziałem. Gdzie się ukrywasz?
    - Nigdzie się nie ukrywam. Wcale mnie nie szukałeś. Masz chwilę czasu?
    - Nie, bardzo się spieszę – odparł zbyt szybko Franek. Maria była pewna, że kłamie – pojadę tą taksówką.
    - Pojedziesz inną. Teraz mi powiesz, czy wiesz kim jest ta kobieta. Pewnie, że wiesz. Byliście z Piotrem przyjaciółmi. Na pewno ci powiedział.
    - Zaraz, Marysiu. Ja nie wiem o czym mówisz?
    - Nie wiesz? To ciekawe. Kim jest ta kobieta?
    - Jaka kobieta?
    - Czy to Piotr prosił cie, żebyś mi nic nie mówił?
    - No wiesz...
    - Właśnie nic nie wiem. I ty mi powiesz. Nie wiesz jaka kobieta? Ta, która jest w ciąży!
    - Co?! Nic o tym nie wiem – zdziwienie Franka wydało się Marii szczere -  Piotr wyjechał sam. Odprowadzałem go na lotnisko.
    - To o czym nie kazał ci mówić?! O co tu chodzi? Przecież mam prawo wiedzieć!

I to by było na tyle :)  Ciąg dalszy nastąpi.... jak zaistnieje.

Copyright © 2009- 2011 M.

5 komentarzy:

  1. A może rywalka wcale nie jest inną kobietą a inną orientacja seksualną?Niewątpliwie rywalizacja z kobietą jakoś się każdej z nas jakoś mieści w głowie, rywalizacja z inną orientacją- raczej nie.
    No to czekam na c.d.
    Miłego, ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. O matko z corka, niech zaistnieje i to raczej szybciej niz wolniej, bo ja pekne z ciekawosci. Super sie zapowiada!!!!

    OdpowiedzUsuń
  3. anabell - nie, tu nie chodzi o inną orientację seksualną:)) Ale nie zdradzę nic więcej :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Stardust - podoba Ci sie? bardzo sie cieszę :) Ale reszta tekstu jest w totalnej rozsypce. Musze to dopiero zebrać do kupy. Ale dla Ciebie postaram sie to zrobić szybko :))

    OdpowiedzUsuń
  5. Madame, dziekuje. Czy mi sie podoba? BARDZO!!!!

    OdpowiedzUsuń