Jeżeli jednak bym nie wróciła, to znaczy że zjadł mnie mój piesio. Ma 6 tygodni i już mógłby mnie połknąć w całości :)
Strony
Etykiety
MOJE NOCE I DNIE
(69)
-ZWIERZENIA PISARKI
(14)
ŚWIAT WOKÓŁ MNIE
(11)
-SENTYMENTY
(8)
ZE STAREGO ALBUMU ŚLADAMI PRZESZŁOŚCI
(7)
opowiadania
(7)
co w duszy gra
(4)
blogi
(1)
sny
(1)
sobota, 28 grudnia 2013
Kto mnie pamięta, ręka w górę!
Jestem, żyję i wrócę tu. Już niedługo. Trochę cierpliwości. Dzisiaj tylko otworzę drzwi i odkurzę.
Jeżeli jednak bym nie wróciła, to znaczy że zjadł mnie mój piesio. Ma 6 tygodni i już mógłby mnie połknąć w całości :)
Jeżeli jednak bym nie wróciła, to znaczy że zjadł mnie mój piesio. Ma 6 tygodni i już mógłby mnie połknąć w całości :)
wtorek, 30 lipca 2013
Pamiętne imieniny
Kilka dni temu madame miała imieniny
Przed południem
wyprawiła przyjęcie dla kolegów z pracy a wieczorem dla
Misiaczka i przyjaciół domu. Wieczór był radosny, tylko z miłymi niespodziankami.
Wiele lat temu zdarzyło
się madame wyprawić ekstremalne imieniny.
Wieczorem położyłam,
małe jeszcze, dzieciaki spać, a sama zabrałam się za
przygotowywanie wielu wyszukanych smakołyków, dekorowanie
stołu i upiększanie siebie.
Takie widoki dla Misiaczka są zbyt
drastyczne, dlatego też postanowił wyprowadzić pieska na spacer,
aby ten nie przypomniał sobie o nim w czasie wizyty gości.
- Nie biorę klucza, nie
zamykaj drzwi – powiedział jeszcze przed wyjściem Misiaczek.
W
porządku, nie zamknęłam. Przecież nikt mnie nie ukradnie przez te
parę minut.
W piekarniku dochodziła kaczka z jabłkami. Pachniało
w całym domu pieczonym mięskiem, sernikiem i perfumami. Dostałam je w prezencie od Misiaczka a pachniały niebiańsko!
Właśnie miałam wyjmować pieczyste z piekarnika, kiedy usłyszałam
pukanie do drzwi. Czyżby już goście? Ale nie. Za drzwiami słyszę
głos Misiaczka.
- Dlaczego zamknęłaś drzwi?!
Przecież są otwarte,
ty ofermo! Podchodzę do drzwi, chwytam za klamkę i żeby udowodnić
Misiaczkowi, że mam rację mocno szarpnęłam za klamkę. O rety! O
mało nie wyrwałam sobie ręki z korzeniami.
Co się dzieje?
Przecież ja ich nie zamykałam! Próbuję otworzyć zamek
górny. Otwarty! Dolny zamek – też otwarty! A drzwi
zamknięte i nie mają zamiaru ustąpić!
Wpadam w panikę. Co
mam zrobić! Nie wydostanę się z domu!
Misiaczek uświadomił mi,
że on jest w gorszej sytuacji bo będzie musiał nocować na
schodach, nie mówiąc o gościach, którzy już za
chwilę się pojawią.
Wszelkie próby otwarcia drzwi zawiodły.
Trzeba wyważyć drzwi. Niestety, mamy drzwi z blokadami i jest to
nierealne, tym bardziej, że nie mamy żadnego doświadczenie we
włamywaniu się.
Słyszę jak Misiaczek rozmawia z sąsiadem,
dociera do mnie straszne słowo- siekiera. Będą rąbać moje piękne
drzwi z boazerią, którą własnoręcznie z Misiaczkiem
przybijaliśmy?! Nie zgadzam się! Co sobie pomyślą goście?, że
Misiaczek zaraził się od pacjentów i zwariował?
Słyszę
jak panowie odrywają piękną lakierowaną deseczkę i stwierdzają,
że to nic nie dało, że trzeba rozkręcić zamek od środka. Z trudem powstrzymuję płacz. Mam przecież odświętny, perfekcyjny
makijaż. Łzy jednak same płyną, jestem przekonana, że już
nigdy nie wydostanę się z domu.
Misiaczek z sąsiadem debatują pod
drzwiami, piesek piszczy, dzieci się obudziły a ja czuje, że
jeszcze chwila a zostanę pacjentką własnego męża. Na oddziale
zamkniętym. Zamkniętym?! O, Boże!
Misiaczek dochodzi wreszcie do
wniosku, że nie ma innego sposobu tylko musi dostać się do
mieszkania przez balkon sąsiada. Moje serce zaczęło walić jak
dzwon na trwogę. Przecież to czwarte piętro! Jak Misiaczek
przeszedł z balkonu sąsiada na nasz balkon nie widziałam,
zamknęłam oczy i zatkałam uszy. Kiedy go jednak zobaczyłam w
pokoju, całego i zdrowego poczułam się taka szczęśliwa, jakby mi
niebo spadło do rąk. Nie zauważyłam nawet, że za Misiaczkiem
wszedł drogi człowiek pająk, nasz sąsiad. Wspólnymi siłami
poodkręcali wszystkie zamki. A czas naglił ponieważ goście już
czekali pod drzwiami. Bardzo rozbawieni komentowali atrakcje
imieninowe, jakie dla nich przygotowałam.
Zastanawiałam się nawet
czy się na nich nie obrazić. Po pół godzinie majstrowania
przy drzwiach, intelektualiści odkryli, że to nie zamki się
zepsuły tylko klamka! Po prostu z niewiadomych przyczyn urwał się
taki mały dziubek, który wchodzi do dziurki. I już tam
pozostał.
Imieniny się udały,
mimo że z kaczki jadalne były tylko jabłka. Reszta się spaliła.
( Tekst z jednego z moich starych, nie istniejących już blogów. Z braku czasu wstawiłam jak leci, bez korekty. )
( Tekst z jednego z moich starych, nie istniejących już blogów. Z braku czasu wstawiłam jak leci, bez korekty. )
sobota, 13 lipca 2013
W poszukiwaniu źródła optymizmu
Foto: A.M. |
Zauważyłam, że na starość życie
staje się dziurawe jak zjedzona przez mole stara jesionka. Wszystko
przez te dziury ucieka. Dni, lata, pamięć i uroda. Muszę przyznać,
że najbardziej dokucza mi brak urody. Oszałamiająca nigdy nie
była, ale żeby aż tak gdzieś zniknęła? Tu zwisa, tu się
marszczy, tu zanika, tu przybywa. Całkowity brak równowagi
estetycznej. Oczy maleją, nos rośnie. A cycki nie! No i gdzie w tym
jakiś sens? Na oczy znalazłam lekarstwo – paseczki podnoszące
opadające powieki. Oczy stają się dwa razy większe i dziesięć
lat młodsze. Sprawa nosa nie została jeszcze rozwiązana.
Wszechobecne przemijanie dotyczy
prawdopodobnie również mnie. Dotyczy i dotyka, żeby nie
powiedzieć, że daje solidnego kopa. A po co ja mam przeminąć?
Zwolnić miejsce? Użyźnić glebę?
Raczej się na to nie zgadzam, i
pozwolicie, że dokąd się da, pozostanę przy swoim zdaniu. A czy
ono będzie brane pod uwagę przez siły wyższe, to już inna
sprawa.
poniedziałek, 8 kwietnia 2013
Czasami tak bywa, że czasu brak
Bardzo skomplikowane sprawy rodzinne pochłonęły mój cały czas.
Jak to się zmieni, wrócę.
Teraz bywam najczęściej i na krótko tylko tutaj:
http://www.facebook.com/Album.wspomnien
Zapraszam!
:)
Jak to się zmieni, wrócę.
Teraz bywam najczęściej i na krótko tylko tutaj:
http://www.facebook.com/Album.wspomnien
Zapraszam!
:)
niedziela, 31 marca 2013
Ostatni zajazd w Borkach, historia szlachecka z roku 2012 :))
Dwór w Soplicowie z ryciny Michała Andriolliego |
Praca nad książką stanęła w miejscu i ani rusz dalej.
Za dużo codziennych problemów mnie rozprasza, a i warunki lokalowe nie należą do komfortowych. Postanowiłam więc w trybie przyspieszonym warunki powyższe zmienić na lepsze. Intensywne myślenie zaowocowało tylko jednym pomysłem: stryj Wacław!
Fakt, że daleko. Prawda, że trochę uderzy po kieszeni. Ale za to jaki spokój, cisza, widoki. Zakątek Podlasia nie tknięte przez czas.
Chwyciłam więc telefon i dzwonię do stryja. Mówię, że muszę odpocząć, potrzebuję nieco spokoju do pracy i w związku z tym przyjadę. Wspomniałam oczywiście profilaktycznie o ogromnej tęsknocie za stryjem. Jakże by inaczej. Zasięgnęłam języka co do sytuacji we dworze, spytałam czy nie będę przypadkiem przeszkadzać i takie tam grzecznościowe bzdety.
Stryj trochę plątał się w zeznaniach, e… odpocząć chcesz? ee….tak, pewnie, że możesz przyjechać…. a zresztą jak będziesz to pogadamy.
Nie chce, żebym przyjechała, czy co?
Długo jednak się nad tym nie zastanawiałam, spakowałam się i ruszyłam pociągiem na kraj świata. Gdybym wiedziała, co mnie tam czeka, wróciłabym do domu piechotą.
Po długiej podróży dotarłam wreszcie na miejsce. Maleńka stacyjka, pustka, cisza przerywana tylko śpiewem ptaków i szumem wiatru.
Pustka? No, do jasnej ciasnej! Przecież miał tu ktoś na mnie czekać! Jak ja teraz z tymi tobołami po piachu dowlokę się do stryja? No, ładnie się zaczyna mój wypoczynek. Będzie, jak widzę, czynny do bólu.
Ale nic. Nie poddaję się tak łatwo. Od czego są telefony? Oby tylko był zasięg na tej pustej połaci. Był. Stryj przepraszał bardzo za opóźnienie, ale takie zamieszanie w domu. Już wysyła po mnie wóz. Powinien być za parę minut. Parę minut to jakoś wytrzymam. Usiadłam na ławce i wystawiłam twarzyczkę do słońca. Przez te parę minut nie nabawię się chyba zmarszczek? Siedzę, siedzę i co chwila rozglądam się za limuzyną, która po mnie jedzie.
Nagle zerwałam się na równe nogi! Boże, trzęsienie ziemi, koniec świata!
Zobaczyłam tumany kurzu i usłyszałam głośny tętent kopyt, jakby stado bawołów pędziło przez prerię! Kiedy kurz opadł zobaczyłam furmankę, wóz drabiniasty zaprzężony w dwa ogromne, masywne wiejskie konie!
To ma być ten wóz!!?
Woźnica grzecznie się przywitał i powiada: co to porobiłosie we dworze! Wszyscy zarobieni po łysiny! Ledwo od roboty oderwałsie ja.
Wszyscy?!! Jacy wszyscy? Przecież ja pół świata przejechałam, żeby mieć ciszę i spokój!
Pani pakujesie na furmankę, nie ma czasu! – pogonił mnie woźnica.
Łatwo powiedzieć. Jak wsiąść na toto coś? Konie ogromne, patrzą na mnie jakoś tak spode łba.
O matko! Nie!! Ja wracam do domu!
Już miałam zrealizować plan powrotu, gdy nagle i niespodziewanie znalazłam się na furmance. Czy mi się zdawało, że furman położył swoją wielką łapę na mojej pupie i dosłownie wrzucił mnie na wóz? Mam nadzieję, że to sen.
Jedziemy. Fura podskakuje na wertepach, konie rżą, machają ogonami tuż przed moim nosem, pokazują bezwstydnie gołe tyłki.
Koń po prawej, siwek, z gracją podniósł ogon do góry i wypuścił na drogę grad pączków, po czym parsknął radośnie i dalej dumnie kroczył polną drogą.
A lipy tak cudnie pachniały.
cdn.
niedziela, 24 marca 2013
Święta zubożałej polskiej szlachcianki :)
Tekst nie jest nowy, ale na czasie :)
Od samego rana we dworze ruch jak na targu w miasteczku. W kuchni odgłosy przygotowań do świątecznego śniadania. Na podwórzu szczekanie psów, pokrzykiwania służby. Pierwszy wstał stryj Wacław, leciwy staruszek. Stukając laseczką o świeżo wyszorowane deski podłogi powoli doszedł do jadalni. Stół nakryty białym obrusem był jeszcze pusty. Kiedy tłusta, o różowej, błyszczącej twarzy kucharka zauważyła stryja, zarządziła nakrywanie do stołu. Wjechały pieczenie na zimno, pasztety, jaja na tysiąc sposobów, baby, mazurki. Kiedy w całym dworze zapachniało jedzeniem do jadalni szybkim krokiem weszły dwie ciotki, od lat kilkudziesięciu będące w wieku średnim. Reszta gości jeszcze spała snem świątecznym.
Do mojego pokoju, będącego ostatnim w amfiladzie, odgłosy budzącego się dnia docierały bardzo powoli. Wyraźnie natomiast słyszałam śpiew ptaków za oknem. Pierwsze promienie słońca, które wkradły się do pokoju i położyły na mojej poduszce, skutecznie wygoniły mnie z łóżka. Głowę miałam ciężką i wszystkie członki obolałe, co było skutkiem wczorajszego, długiego spaceru po lesie i siedzenia do późna przy biurku. Pisanie wymaga poświęceń, nawet w święta.
Kiedy ubrana w gustowny szlafroczek i rozczochraną fryzurę dotarłam w końcu do jadalni prawie wszystkie miejsca przy stole były zajęte. Po paru minutach dołączyła do nas kuzynka, która właśnie wróciła z porannego joggingu. Podobno ten doskonale wpływa na figurę i przedłuża młodość. Niestety nie w jej przypadku. Ale po co jej miałam to mówić? Niech żyje szczęśliwa w nieświadomości brutalnej prawdy.
Zanim zabraliśmy się za pochłanianie świątecznych potraw, stryj przespacerował się wokół stołu z ogromną flachą jakiejś paskudnej wody toaletowej i po kolei pokropił wszystkie głowy śmierdzącą cieczą. Wypadało się uśmiechnąć i nieco radośnie popiskiwać. Wszyscy udawali doskonale bo stryj był zadowolony.
I tak siedzimy przy tym stole do teraz. Coraz mniej mówimy, bo trudno oddychać.
Zaraz wszyscy udadzą się do swoich pokoi i rzucę swe umęczone zwłoki na łoża.
Kiedy już sadełko odłoży się jak trzeba, pójdziemy na spacer. Wrócimy pewnie dopiero na kolację, którą podadzą na werandzie. Stryj będzie opowiadał historie, które wszyscy doskonale znamy i pamiętamy znacznie lepiej niż on.
Posłuchamy jednak z wielkim, nieukrywanym zainteresowaniem.
Tradycja, to tradycja.
Raz do roku da się wytrzymać.
A po wielu latach będzie się bardzo tęsknić.
Od samego rana we dworze ruch jak na targu w miasteczku. W kuchni odgłosy przygotowań do świątecznego śniadania. Na podwórzu szczekanie psów, pokrzykiwania służby. Pierwszy wstał stryj Wacław, leciwy staruszek. Stukając laseczką o świeżo wyszorowane deski podłogi powoli doszedł do jadalni. Stół nakryty białym obrusem był jeszcze pusty. Kiedy tłusta, o różowej, błyszczącej twarzy kucharka zauważyła stryja, zarządziła nakrywanie do stołu. Wjechały pieczenie na zimno, pasztety, jaja na tysiąc sposobów, baby, mazurki. Kiedy w całym dworze zapachniało jedzeniem do jadalni szybkim krokiem weszły dwie ciotki, od lat kilkudziesięciu będące w wieku średnim. Reszta gości jeszcze spała snem świątecznym.
Do mojego pokoju, będącego ostatnim w amfiladzie, odgłosy budzącego się dnia docierały bardzo powoli. Wyraźnie natomiast słyszałam śpiew ptaków za oknem. Pierwsze promienie słońca, które wkradły się do pokoju i położyły na mojej poduszce, skutecznie wygoniły mnie z łóżka. Głowę miałam ciężką i wszystkie członki obolałe, co było skutkiem wczorajszego, długiego spaceru po lesie i siedzenia do późna przy biurku. Pisanie wymaga poświęceń, nawet w święta.
Kiedy ubrana w gustowny szlafroczek i rozczochraną fryzurę dotarłam w końcu do jadalni prawie wszystkie miejsca przy stole były zajęte. Po paru minutach dołączyła do nas kuzynka, która właśnie wróciła z porannego joggingu. Podobno ten doskonale wpływa na figurę i przedłuża młodość. Niestety nie w jej przypadku. Ale po co jej miałam to mówić? Niech żyje szczęśliwa w nieświadomości brutalnej prawdy.
Zanim zabraliśmy się za pochłanianie świątecznych potraw, stryj przespacerował się wokół stołu z ogromną flachą jakiejś paskudnej wody toaletowej i po kolei pokropił wszystkie głowy śmierdzącą cieczą. Wypadało się uśmiechnąć i nieco radośnie popiskiwać. Wszyscy udawali doskonale bo stryj był zadowolony.
I tak siedzimy przy tym stole do teraz. Coraz mniej mówimy, bo trudno oddychać.
Zaraz wszyscy udadzą się do swoich pokoi i rzucę swe umęczone zwłoki na łoża.
Kiedy już sadełko odłoży się jak trzeba, pójdziemy na spacer. Wrócimy pewnie dopiero na kolację, którą podadzą na werandzie. Stryj będzie opowiadał historie, które wszyscy doskonale znamy i pamiętamy znacznie lepiej niż on.
Posłuchamy jednak z wielkim, nieukrywanym zainteresowaniem.
Tradycja, to tradycja.
Raz do roku da się wytrzymać.
A po wielu latach będzie się bardzo tęsknić.
poniedziałek, 18 lutego 2013
Mózg na temblaku
Zniknęłam
na chwilę z mojej M. Nie odeszłam jednak daleko. Większość czasu
spędzam przed komputerem. Kazaliście mi pisać, to piszę :)
Tylko,
żeby to było takie proste i łatwe! Uwierzcie mi na słowo, nie
jest.
Kiedy
już powzięłam twarde postanowienie, że będę pisać, musiałam
się do tego przygotować. Psychicznie i organizacyjnie.
Na
początek należało wyłowić z przestworzy mojego dysku twardego
pliki z notatkami, niezliczonymi wersjami tekstu.
Część wyłowiłam,
reszta utonęła na zawsze i nawet nie wiem gdzie. Byłam pewna, że
gdzieś jest, a okazało się, że nie ma. Na szczęście dysponuję
również niezliczoną ilością wydruków. Znalazłam właściwy.
Musiałam jednak przepisać go, co zajęło mi sporo czasu i
skutkowało złamaniem dwóch paznokietków u prawej rączki. Piszę
szybko, bo palce nie nadążają za myślami.
Kiedy
już przepisałam zabrałam się za kompletowanie notatek
papierowych, zapisków,karteczek, świstków, zalegających w każdym
zakątku mojego domu. Udało się!
Niektórych nie mogłam odczytać,
a wydawały mi się bardzo istotne, ważne i niezbędne. Przydałby
się fachowiec od egipskich hieroglifów. Dlaczego tak się stało? W
trakcie codziennych czynności domowych, odpoczynku, sprzątania,
gotowania, prania, kiedy to najbardziej potrzebne są dwie ręce,
mózg pracuje na pełnych obrotach i zajmuje się pracą twórczą.
Kiedy wpadnie na jakiś świetny pomysł, należy go natychmiast
zapisać. Zapisuję więc. Najczęściej jednak nie mam wtedy na
nosie okularów. Da się pisać bez okularów, ale najczęściej nie
da się tego odczytać :)
Piszę
dziennie średnio siedem stron. Nie wiem czy to dużo, czy mało. Dla
mnie w sam raz.
Wczoraj
utknęłam. Zaczęły się schody. Strome i wysokie. Nie mogłam w
żaden sposób ruszyć dalej, nawet na pierwszy schodek. To co do tej
pory napisałam, to pikuś, każdy potrafi zacząć. To co
najważniejsze dzieje się właśnie na tych schodach. Trzeba się na
nie wdrapać, inaczej cała praca pójdzie na marne.
Cały
wieczór i noc kombinowałam, jakby tu się na schody dostać. To z
tej strony próbowałam, to z innej. I nic! Mózg się buntował,
dawał mi do zrozumienia, że widocznie za słaby, zmęczony, że
zwoje się przegrzały, wyprostowały i zwichnęły.
Dzisiaj
doznałam olśnienia! Schody zniknęły, ja wsiadłam do windy i
jadę.
W
związku z powyższym nie mam za wiele czasu, nie mogę pozwolić aby
uciekły mi myśli, słowa, zdania i obrazy.
Idę
je łapać :)
Trzymajcie
kciuki.
wtorek, 12 lutego 2013
Kochanie, podaj mi siekierę...bierzemy rozwód.
Podzielimy
mieszkanie, meble, telewizor, psa i dzieci.
Podzielimy?
Przecież to wszystko moje!
Moje!
To po mojej mamusi!
A
to po moim tatusiu!
Dobrze.
W takim razie zabiorę sobie dziecko.
Ty
dostajesz samochód, to ja też muszę coś mieć.
Znacie
to? Pewnie, że znacie. Ja też.
Jestem
niepełnosprawna. Wychowałam się w niepełnosprawnej rodzinie.
Powiecie: a cóż to za niepełnosprawność! Niepełna rodzina –
normalka.
Ale
jak tu być pełnosprawnym życiowo jak ma się zwichniętą psychikę
i uczucia, zaniżoną samoocenę. Nie ma ojca, zostawił ją! Pewnie
była niegrzeczna, niezbyt ładna, niesympatyczna. Tak pewnie było.
W przeciwnym razie ojciec by ją kochał. A tak, wyjechał na drugi
koniec świata i córki mu nie brakowało. Taka córka to nie córka,
to takie nic.
Tatuś
jest niedobry. Chcesz jechać na wycieczkę z tatusiem? Naprawdę?
Skoro nie kochasz mamusi, to jedź. Mamusia jest niedobra. Męczy
się, poświęca się, nie jeździ na wczasy, bo wie, że dziecko to
obowiązek. A taki tatuś przyjedzie i zaraz lecisz jak ćma do
świecy. Nie masz ambicji, godności.
Pani
z sądu pyta: z kim chciałabyś mieszkać, z tatą czy mamą?
Nie
wiem. Chcę mieszkać w swoim domu, wśród znajomych przedmiotów,
znajomym rytmem dnia. Nie chce się nigdzie przeprowadzać. Matka
patrzy i oczekuje odpowiedzi, odpowiedzi właściwej, lojalnej,
jedynej. Odpowiadam.
Wybrałam.
Wtedy
rodzinny dom przestał istnieć. Już nigdy nie będę mogła
przyjechać do domu, do rodziców. Po radę, po pomoc, po uczucie.
Pani
Barbara Niechcic zauważyła, że dzieci kochają nas tylko w
Serbinowie, poza Serbinowem możemy dla nich nie istnieć.
Mój
Serbinów zburzono i rodzice przestali dla mnie istnieć.
Piszę
to przed Walentynkami, tak profilaktycznie. Przyjmując kwiaty,
prezent, pierścionek pamiętajcie, że potem jest ciąg dalszy.
Siekiera i rozwód.
Miłych
Walentynek :)
piątek, 1 lutego 2013
Straszydło ( fragment)
Jak
niewiele jest rzeczy, których możemy się spodziewać. Większość
tego co nas spotyka, dzieje się niespodziewanie. Niespodziewanie
też odchodzimy i to zawsze w nieodpowiednim momencie. Zawsze
zostawiamy jakieś niedokończone sprawy. Tylko to po nas zostaje. I
może jeszcze kilka przedmiotów, nikomu już niepotrzebnych. Jeżeli
nie zasługują na miano pamiątek lądują na śmietniku. Nikt się
nie zastanawia co znaczyły dla nas, bo nas już nie ma. Przedmioty
straciły swoje znaczenie, niespodziewanie, w jednym przypadkowym
momencie.
Być
może tak myślała Anastazja wbiegając po schodach tamtego dnia.
Czterdziestoletnia właścicielka galerii sztuki i wzięta malarka
spieszyła się bardzo do domu, chociaż nie wiedziała dlaczego. Nie
znała przyczyny nagłej luki w pamięci, w którą wpadło kilka
ostatnich dni. Bardzo się starała, nie mogła ich jednak odnaleźć.
Zatrzymała się przed drzwiami własnego mieszkania. Chciała
sięgnąć po klucz do torebki, ale zorientowała się, że jej nie
ma. Zgubiłam torebkę! Klucze i wszystkie dokumenty przepadły. Będę
musiała zmienić zamek. Ale jak to się mogło stać? Gdzie ja
byłam? Nie pozostawało nic innego jak zapukać i mieć nadzieję,
że ktoś jest w domu i otworzy drzwi. Która to może być godzina?
Chciała sprawdzić, ale ktoś ukradł jej również zegarek.
Aby
jakoś rozładować narastającą w niej złość na samą siebie z
całych sił zapukała w drzwi. Jakież było jej zdziwienie, kiedy ,
spodziewając się przeraźliwego odgłosu walenia w drzwi, nie
usłyszała nic, tylko poczuła jak błyskawicznie i bezszelestnie
przepłynęła przez zamknięte drzwi i wylądowała na dywaniku w
przedpokoju.
wtorek, 29 stycznia 2013
Bokser i panna.
Znacie
Krystynę Pawłowicz? Znacie. No to posłuchajcie.
W
ostatnich dniach moje zdziwienie osiągnęło punkt kulminacyjny. Za
nim zaczyna się tak zwany wkurw totalny.
Kiedy
usłyszałam co na temat związków partnerskich i Anny Grodzkiej
mówi panna Pawłowicz ( tak nawiasem – moja rówieśniczka) byłam
w szoku. Kiedy szok minął zabrałam się za klepanie kotletów
schabowych. Każdy z nich miał twarz Krystyny. Tak tłukłam, aż
stały się przezroczyste. Trochę mi ulżyło.
Nie
wyobrażam sobie dyskusji o związkach partnerskich w sejmie, w
którym marszałkiem nie może być Anna Grodzka. Bo jest inna? Inna
od kogo? Czy inność jest niezgodna z konstytucją? Wychodzi na to,
że tak.
Krystyna
Pawłowicz patrząc na Annę Grodzką widzi mężczyznę. No i co?
Każdy widzi co chce. Może doktorzy habilitowani mają lepszy wzrok.
Co wynika z tego błyskotliwego spostrzeżenia? To mężczyźni nie
mogą być marszałkami sejmu? Mogą. Nie mogą reprezentować
narodu? Mogą. Podobnie jak kobiety. Może to również Anna Grodzka.
Gdyby
pani Krystyna powiedziała, że patrząc na Grodzką widzi wiewiórkę,
to można by się zastanawiać, czy taka wiewiórka może
reprezentować naród.
Dlaczego
Grodzka nie może reprezentować narodu? Bo była kiedyś mężczyzną?
A
były alkoholik może? A cham może? A stara panna może?
Jeżeli
stara panna może wypowiadać się na temat jakichkolwiek związków,
uczuć, seksu jałowego czy też okraszonego skwarkami, to dlaczego
Anna Grodzka nie może reprezentować na przykład mnie?
No
tak. Bo Grodzka ma twarz boksera.
A
ktoś inny ma zeza, rude włosy, krzywy nos czy nogi, jest gruby albo
ma hemoroidy. To oni też nie mogą?
Przecież
jeżeli jakiś poseł nosi protezę , to nie znaczy, że reprezentuje
tylko szczerbatych!
Ja
rozumiem. Wolność słowa. Można powiedzieć wszystko, ale
niekoniecznie trzeba. Trochę kultury i wyczucia też by się
przydało. Tego jednak nie można wszczepić operacyjnie, a operację
zmiany płci można zrobić.
Możliwe
jest także podróżowanie w czasie, bo ostatnio jakaś wycieczka ze
średniowiecza nawiedziła nasz sejm.
Skąd
się biorą tacy ludzie? Aha, już wiem, z hodowli rydzyków. A
urodzaj tego roku wyjątkowy.
Może
niezbyt poważny ten tekst, ale przecież nie da się poważnie
komentować cyrkowego przedstawienia.
Czyż
nie?
środa, 23 stycznia 2013
Współczuję... farsy
Nie
znałam Jadwigi Kaczyńskiej.
Wiem o Niej tylko tyle, ile
przeczytałam.
Wierzę w to, że była wspaniałą matką, że
synowie ją kochali. Bardzo współczuję rodzinie.
Nie
była jednak jedyną matką na świecie. Tak, straciła ukochanego
syna. Moja babcia straciła dwóch synów, których też bardzo
kochała.
Każdy
z nas kocha swoją matkę. Ból po jej stracie jest ogromny. Jednak
jako dorośli ludzie, zdajemy sobie sprawę z tego, że taka jest
kolej rzeczy. Matki nie żyją wiecznie, niestety, a my nie stajemy
się nagle bezradnymi sierotkami i nikt nas tak nie traktuje.
Każdy
z nas stara się wyprawić matce jak najwspanialszy pogrzeb,
oczywiście w miarę naszych możliwości finansowych.
Wszystko
jednak musi mieć swoje granice, bo po ich przekroczeniu ocieramy się
o śmieszność, która w przypadku tak poważnej uroczystości, tak
intymnej mimo wszystko, jest wysoce nie wskazana.
Widziałam
zdjęcia z pogrzebu Jadwigi Kaczyńskiej.
Muszę przyznać, że
rozmach tej uroczystości bardzo mnie zaskoczył, i to wcale nie
pozytywnie.
Liczba księży, których zliczyć nie sposób,
obowiązkowa obecność Rydzyka, przemówienie gospodyni z Plebanii (
której poglądy przyprawiają mnie o gęsią skórkę), tłumy
jakichś dziwnych ludzi spędzonych z całej Polski, naznaczonych
piętnem Radia Maryja – wszystko to sprawiło, że zmarszczki mi
się wyprostowały ze zdziwienia.
A
wisienką na tym torcie był transparent, który zobaczyłam na
jednym ze zdjęć: „Starachowice żegnają Pierwszą Matkę
Rzeczypospolitej”. To się nadaje tylko do kabaretu. Cała powaga
uroczystości pryska jak bańka mydlana.
Szkoda.
To bardzo przykre, że z pogrzebu z pewnością dobrej kobiety i
kochającej matki zrobiono, może nie celowo, taką farsę.
Żal...
poniedziałek, 21 stycznia 2013
Kalendarz świąt
Jestem
w takim okresie życia, w którym więcej się wspomina niż planuje.
Podobno nie należy się oglądać za siebie tylko patrzeć prosto w
przyszłość. Tak się jednak składa, że za mną pozostał kawał
mojego życia. Jak to porzucić? Zapomnieć? Pewnie, że nie. Jestem
babcią. Mam komu opowiadać o przeszłości, o swoim życiu, o
przodkach, snuć wspaniałe historie, prawdziwe, jednak z każdym
rokiem piękniejsze.
Doskonale
pamiętam opowieści mojej babci, które opowiadała mi przed snem.
Chciałabym aby moje wnuki też miały takie wspomnienia.
Na zdjęciu obie moje babcie. Pisałam o nich na moich blogach. Wystarczy poszukać :))
Wczoraj
minęła 35 rocznica mojego ślubu. Trudno uwierzyć. W dniu ślubu
nie wyobrażałam sobie, że można mieć 35 lat. A tu proszę,
zleciało jak jeden dzień.
Wtedy
też była taka śnieżna i mroźna zima.
Jechałam
do ślubu białym mercedesem mojego ojca.
Miałam
suknię wypożyczoną z wypożyczalni sukien ślubnych.
Miałam
buty pożyczone od mamy.
Miałam
męża pożyczonego od teściowej :)
Byłam
młoda...
Teraz
jestem babcią...i też jestem młoda. I mam dzisiaj święto!
Świętujmy
więc i cieszmy się życiem
… bo
następne święto, które szykuje nam los, to święto zmarłych.
sobota, 19 stycznia 2013
Czy mnie jeszcze pamiętasz?
To
ja. Może trochę starsza, może trochę bardziej emerytka.
Próbuję
jakoś ogarnąć ten nowy świat, świat bez obowiązków, bez
awansów, zebrań, posiedzeń, wizyt w urzędach, premii, nagród.
Świat bez niedziel i świąt spędzonych nad papierami.
Mój
nowy świat jest tak wypełniony czasem, że się w nim zagubiłam.
Lewituję gdzieś w tej wolnej przestrzeni i nie mogę opaść na
ziemię.
Jak
tu znaleźć wolną chwilę na pisanie bloga, kiedy wszystkie chwile
są wolne?
Ale
za to ile miejsca na myśli! Na obserwację świata! Odkryłam, że
świat jest piękny. Dopiero teraz. Może dlatego, że wzrok już nie
ten?
Zauważyłam
też, że można żyć bez pisania bloga.
Ale
co to za życie :)
Dlatego
wracam!
A u mnie jeszcze święta :)
Za oknem piękna zima...
Czasem świeci słońce...
I oczywiście, jak typowa babcia emerytka, zrobiłam górę faworków.
Smacznego... oglądania :))
Subskrybuj:
Posty (Atom)