czwartek, 25 marca 2010

Interesuje mnie tylko życie...


Jestem chora.
Po dłuższej remisji choroba przypomniała sobie o mnie.
Tylko dlaczego na wiosnę?
Chyba kupię sobie kalendarz z modelkami na trumnach.
A swoją drogą to trzeba mieć zwichniętą psychikę, żeby wpaść na pomysł takiego kalendarza. Reklama? Komu trumienkę, komu!
Gdzie taki kalendarz powiesić? W sypialni? Wstając rano zerkam na trumnę i od razu chce mi się żyć?
Czy ta roznegliżowana pani siedząca okrakiem na trumnie oswaja śmierć?
Ja tam nie mam zamiaru śmierci oswajać, nie chcę, żeby plątała się w pobliżu.
Kiedy przyjdzie to może nawet nie otworzę jej drzwi?
Jak chce, niech wejdzie kominem. I przeciśnie się przez piecyk gazowy. :)

wtorek, 23 marca 2010

Na kogo wypadnie....na tego bęc ! :))


Dzisiaj będzie o zdradzie. Nie dlatego bynajmniej, że dotknęła ona mnie. Jeszcze nie. Przynajmniej nic o tym nie wiem :) I dobrze. Wiedza taka nie jest mi do niczego potrzebna . A do szczęścia tym bardziej.
Wiem, że ludzie zdradzają. Ideały, tajemnice, ojczyznę. I siebie nawzajem.
Widocznie zdrada jest wpisana w naturę ludzką.
Jest wszechobecna i naturalna.
No bo jak mam inaczej myśleć po tym co dzisiaj przypadkiem odkryłam w sieci.
Oczom własnym nie wierzyłam!
Otwieram stronkę a tam wielkimi literami:
"ZDRADA Portal ludzi zdradzonych!"
Ło matko! Czego tam ludzie nie wypisują!
Ja wiem, że zdrada boli, niszczy...chociaż mnie osobiście by wkurzyła.
Wiem, że tu nie ma się z czego śmiać, temat jest poważny,zwłaszcza, albo przede wszystkim, dla zainteresowanych, ale jak zachować powagę kiedy widzi się takie oto linki na tym portalu:
wasze zdrady
dodaj zdradę
muzyka dla zdradzonych
filmy o zdradzie
komentowane zdrady

Nie zabrakło tu również niezbędnych wzorów dokumentów, jak pozew o rozwód itp.
Aha, i jeszcze galeria zdjęć. Przypuszczam, że ludzi zdradzonych, a może jednak dokumentujących zdradę :)
No nie wiem czy to jest dobry pomysł pokazywać się publicznie jako osoba zdradzona. Jaka by nie była przyczyna i prawda o zdradzie to chwalić się nie ma czym. Tak myślę.
Wiem, że zdrada dobrze się sprzedaje w każdym przypadku, czy to w świecie gwiazd filmowych, czy zwykłych śmiertelników.
Wydaje mi się, że jednak nie wszystko jest na sprzedaż.
A portal akurat tak!! Są chętni?

poniedziałek, 22 marca 2010

Oblicza starości


W telewizji, w reklamach, w kolorowych czasopismach widzę kobiety idealne. Młode, piękne, szczupłe, o pięknych włosach i zębach. Z gładkimi porcelanowymi twarzami bez jednej zmarszczki.
Widzę to, co nie istnieje.
Prawdziwe kobiety wyglądają inaczej. Widzę je na ulicy, w sklepie, w pracy. I widzę jeszcze to czego nie zobaczę na wygładzonych fotografiach w drogich magazynach dla pań.
Widzę stare, zmęczone, samotne kobiety.
Starość starości nie równa. Różni ludzie, różne losy, różne środowiska.
Starość ma wiele twarzy.
Widzę starsze, eleganckie małżeństwo. Oboje w kapeluszach i wytwornych płaszczach. Idą wolno, uśmiechają się. Czy to jest tylko spacer? A może idą coś załatwić? Może wybrali się z wizytą do wnuków? Wyglądają na szczęśliwych. Trudno przypuszczać, że udają.
Tutaj idzie samotna starsza pani, przygarbiona, patrzy w ziemię. Ubrana w lichy płaszczyk i wygodne, tanie buty, które służą jej już zapewne od wielu lat. Zastanawiam się czy żyje samotnie, czy tylko wyszła do sklepu po cukierki dla wnuczków. Wygląda na osobę, której z renty zostaje niewiele na drobne przyjemności.
Emeryci wyjeżdżający w podróż dookoła świata są w naszym kraju jak Yeti. Wszyscy o nich słyszeli, ale nikt jeszcze nie widział.
Wiele zmęczonych życiem i pracą kobiet czeka na emeryturę jak na zbawienie. Ale czy słusznie? Wtedy, kiedy możemy spokojnie odpocząć po trudach życia, wychowywania dzieci, dbania o dom i męża, dostajemy w nagrodę smutną wegetację, biedę, głód, poniżenie.
I wędrujemy tak przez starość, w tym nędznym, podszytym wiatrem starym paletku, wyliczamy ostatnie grosze na pasztetkę do czerstwego chleba i chowamy się w domu przed światem. Przed światem w którym króluje młodość. Młodość, która przecież bardzo szybko przemija.
Dzisiaj zauważyłam, idącą po drugiej stronie ulicy, istotę ludzką.
W jakim była wieku? Trudno powiedzieć. Mogła mieć osiemdziesiąt lat, jak i pięćdziesiąt.
Pomarszczona, pociemniała twarz schowana pod wełnianą czapką nieokreślonego koloru. Spod grubej, brudnej, wystrzępionej kurtki wyglądała długa spódnica i kilka warstw swetrów. Istota człapała w ciężkich, czarnych, podartych buciorach. Z pewnością były za duże, bo z trudem je przesuwała po chodniku. W ręku niosła kilka wypchanych toreb foliowych z jaskrawymi reklamami luksusowych przedmiotów. Co w nich było? Nie wiem.
Być może to był cały jej dobytek.
Tylko tyle ofiarował jej los.
W jaskrawym, wiosennym słońcu wyglądała jak wyrzut sumienia ludzkości.
Ciemna plama bez twarzy na jasnym płótnie życia. Życia, które przywłaszczyła sobie wszechobecna młodość.
Starość starości nie równa.
Nie wiadomo jaka jest nam pisana.
Ale, że pisana to pewne.

niedziela, 21 marca 2010

I co z tego, że wiosna?


Snuję się dzisiaj po chałupie i wszystko mnie denerwuje.
Ciasnota, bałagan. Nie wiem jak ludzie sprzątają, że mają potem porządek? U mnie nawet po największym i najdłuższym sprzątaniu wszystko wraca do stanu pierwotnego w mgnieniu oka. Cały dom żyje własnym życiem, przedmioty przemieszczają się według własnego uznania. A wydawało mi się, że w moim domu to ja rządzę.
Marzy mi się mały domek, wśród drzew i kwiatów, z tarasem, werandą i takimi tam...
Marzyć to ja sobie mogę. Ewentualnie czekać na cud.
Nie mam pomysłu na dalsze życie. Jakieś sugestie? :)

środa, 17 marca 2010

Taka stara historia... z Lodzią w tle:)


W sobotę z wizytą wpadli Dziunia z Adasiem, a że to była wizyta niezobowiązująca, przyprowadzili ze sobą swoje genialne dzieci. Dziesięcio i dwunastoletnie.
Madame właśnie zaczynała sprzątanie. Nawet jeżeli by je kończyła, dom wyglądałby jak po tornadzie. Ja sprzątam bardzo twórczo i oryginalnie.
Do warkotu odkurzacza w pewnym momencie przyłączył się dźwięk dzwonka u drzwi : ding, dong. Początkowo myślałam, że to silnik w odkurzaczu odmówił posłuszeństwa i daje znaki ostrzegawcze, ale po chwili zorientowałam się, że to jacyś goście przyszli sprawdzić czy ja się przypadkiem nie obijam w sobotę. Otóż nie, moi drodzy goście. Możecie zresztą sami sprawdzić. I otworzyłam drzwi.
A tam cała wesoła gromadka Adasiów. Ach, co za niespodzianka, co za radość! No, bo cóż innego mogłam powiedzieć? Zadowoleni wleźli do przedpokoju.
Ślicznie wyglądasz! – zawołał Adaś- w ogóle nie widać po tobie zmęczenia, jak ty to robisz? Musisz dać przepis mojej Dziuni!
Po tobie głupoty też nie widać- już miałam tak powiedzieć, ale przecież nie wypada. Powiedziałam więc: miły jesteś. A co mi tam, niech mu będzie, że jest miły, niech się chłopina ucieszy.
Ślubny zapiął właśnie ostatnią żabkę na firance i zlazł ze stołka.
Mam właśnie pierwszą wolna sobotę od miesiąca – powiedział do Adasia .
Wiem, wiem! – zawołał rozradowany nie wiadomo czym Adaś- wiem, Lodzia mi powiedziała, że masz dziś wolne.
LODZIA!!! Co za Lodzia?! Dlaczego jakaś Lodzia jest tak dobrze zorientowana w dyżurach mojego męża? No, nie. Tę sprawę to trzeba będzie zbadać dogłębnie!
Dzieci przez jakieś dziesięć minut siedziały cichutko na sofie. Jedenaście minut to już dla nich wieczność. Wstały i pobiegły do przedpokoju a potem do kuchni. Wróciły prędziutko i z wypiekami na twarzach zapytały: ciociu, czy to ciasto w kuchni będzie ci potrzebne? Odpowiedziałam, że trochę tak, ale dwa kawałki są zupełnie zbędne i mogą ulec zagładzie. Wróciły pałaszując ciasto. Nie jestem pewna czy to rzeczywiście było tylko po jednym kawałku. Ale co tam, Dziunia może zjeść mniej, przecież podobno się odchudza.
Ciociu czy te pudła są potrzebne?- to znowu dzieci. Oczywiście, że są. A dlaczego pytacie? Pobawimy się w wojnę, to będzie forteca! Nie będziemy jej wysadzać w powietrze, jeżeli jest ci potrzebna. Jak miło z waszej strony – zauważyłam.
Kiedy niosłam na tacy cenne filiżanki ( nie dlatego, że są z cennej porcelany, tylko dlatego, że innych nie mamy), z wrzaskiem przeleciał koło mnie młodszy wojak. Mamooooo!! Ja nie chcę być Niemcem! Dlaczego on zawsze każe mi być Niemcem!
A kim chcesz być? – pyta Dziunia. Japońcem! – odpowiada malec, a najlepiej to indiańcem!
Głupek! – słychać krzyk starszej pociechy- przecież Indianie nie walczyli w Polsce! A skąd wiesz!? – drze się młodszy- może jakiś walczył!!!
Postawiłam uratowane cudem filiżanki na stoliku i wreszcie usiadłam, aby rozpocząć miłą pogawędkę z moimi gośćmi kiedy pociechy, już pogodzone wróciły z wojny z „indiańcami” i stanąwszy przede mną na baczność spytały: ciociu, możemy pooglądać filmy?
Malcy pobiegli do telewizora i wyrywając sobie z rąk moje kochane płyty z filmami, krzyczeli: ja! Ty nie umiesz, zepsujesz! Ja tego nie chcę, chcę to! Mamooooo!! A możemy pograć na komputerze!? Hurra! Rzucili się w stronę mojego sprzętu, bez którego nie mogę ani żyć ani pracować. Boże, ratuj mój komputer!
Panowie w tym czasie spokojnie sobie rozmawiali. Wywiązała się naukowa dyskusja o najnowszych metodach diagnostyki, czy też operacji niewydolności krążenia jeżeli dobrze zrozumiałam i usłyszałam w czasie tych wichrów wojny wywołanej przez pociechy Adaśka. Dyskusja była tak zażarta, że niewiele brakowało a wypróbowaliby w praktyce na mnie te nowe metody.
Dziunia zaczęła coś przebąkiwać o objawach klimakterium, o lekach jakie jej przepisuje Adaś. Nawet przez chwilę pomyślałam sobie, że Adaś pewnie przepisuje jej coś co pogłębia jej klimakterium, bo wyglądała tak jakby jakiś kosmita wyssał z niej młodość przez któryś z naturalnych otworów, i pozostała pomarszczona powłoka, niedbale rzucona teraz na jeden z moich foteli. Okropna jestem! Ale Dziunia bardzo ciężko przechodzi klimakterium, psychicznie i fizycznie a przy tym jeszcze dwoje małych dzieci. Jako żona ginekologa powinna według mnie być w lepszej formie.
Najlepiej w formie do pasztetu - stwierdził, już po wyjściu gości, małżonek.
Niech nie będzie taki dowcipny! Sprawa Lodzi nie została jeszcze wyjaśniona :)

poniedziałek, 15 marca 2010

Odrobina radości w poniedziałek...



Nie lubię poniedziałków! Istny dzień świra !
Po pierwsze, nie zgadzam się na takie śnieżne krajobrazy w marcu. Nie zgadzam sie na kilometrowe kolejki w ZUS. Ja wiem, że jest 15 dzień miesiąca i wszyscy pracodawcy jak jeden mąż zasuwają z deklaracjami. Wiem, że mogłam zanieść wcześniej. I co z tego? I tak sie nie zgadzam.
Po wizycie wnuków mam cały dom poprzestawiany do góry nogami. Nie mogę niczego znaleźć i nie wiem od czego zacząć sprzątanie. Najczęściej zaczynam od odpoczynku :)
Po wizycie córki odkrywam znaczące braki w mojej garderobie. Dzisiaj również ubyło co nieco. Ale co tam! Mam przynajmniej miejsce na nowe zdobycze zakupowego szaleństwa.
Wizyty dzieci najbardziej odczuwa mój portfel. Chudnie w oczach. Wydrapią nawet bardzo głęboko schowane zaskórniaki! Nawet te, o których zapomniałam :)
Ostatnio spora część mojej gotówki zamieniła sie w wypasiony fotelik samochodowy dla wnusi. Dziecko wyrosło z poprzedniego i nie mogło babci odwiedzać.
Kupisz mamusiu? - Oczywiście! Właśnie się zastanawiałam co zrobić z taką górą pieniędzy:)
Ale tylko ja wiem, że konto mam już puste i w ruch poszła karta kredytowa. Ale co tam! Na kredyt też można żyć. Ważne, żeby żyć. A ja czuję, że żyję tylko wtedy, kiedy widzę radość w oczach moich najbliższych.
Nawet w taki zawiany śniegiem marcowy poniedziałek.


niedziela, 14 marca 2010

Taki tam bełkot...


Bloger to ma ciężkie życie. Blogerka też :)
Wystarczy kilka dni przerwy i statystyki lecą na łeb na szyję.
Bloger bardzo szybko popada w zapomnienie. Jest tylko wirtualnym bytem. I nie ma znaczenia kim jest w rzeczywistości, co robi, co przeżywa. Liczy się tylko to co tu i teraz. Na blogu. A tu trzeba bywać często. Codziennie przygotować pyszne danie i rzucić na pożarcie wygłodniałym sensacji blogerom. Trzeba być zawsze krok do przodu. Trzeba czuwać dzień i noc. Myśleć, kombinować, prowokować. Błysnąć inteligencją, plunąć jadem, zaskoczyć dowcipem.
Zauważyłam ostatnio na jednym z blogów , że wystarczy obrazić swoich czytelników a ilość komentarzy rośnie w zastraszającym tempie. I o dziwo! Nie obrażają się, a powinni. Dlaczego? Może jednak możliwość komentowania w tak zacnym towarzystwie rekompensuje poczucie poniżenia tekstami. Dla mnie dziw nad dziwy.
A ja nie mam pomysłu na bloga.
A ja nie mam czasu na bloga.
A ja nawet nie wiem czy mam ochotę na jego prowadzenie.
Wiem, że nic nie wiem.
Czyli idealny ze mnie materiał na blogera:)

piątek, 5 marca 2010

Ząb teściowej .


Dzisiaj Dzień Teściowej! Coś takiego!
Dostałam życzenia od zięcia. Mailem. Czyli z bezpiecznej odległości :) Ale najciekawsze jest to, że był u mnie dzisiaj przed południem i nawet zostawił dziecko na przechowanie. No chyba, że to było w ramach prezentu.
Prezent mnie trochę wykończył. Chodzi już i wyciąga łapki po wszystko co znajdzie się w ich zasięgu. A robi to z prędkością światła. Nagimnastykowałam się dziś za wszystkie czasy. I to z bolącym zębem. Bardzo dzisiaj zazdroszczę wszystkim babciom, które mają sztuczne zęby. Może to nie to co własne, ale przynajmniej nie bolą!
A tak nawiasem mówiąc, to dzisiaj jest podobno Dzień Dentysty.
Tylko skąd o tym wie mój ząb?

czwartek, 4 marca 2010

Zwierciadło czasu.


Często przeglądam się w lustrze. Nie jest to bynajmniej spoglądanie typu: "lustereczko powiedz przecie...", nie, aż taka próżna nie jestem. Zwierciadła o takie rzeczy pytać nie muszę. Sama wiem :)
Przeglądam się przy okazji twórczego makijażu, układania włosów czyli tworzenia artystycznego nieładu na głowie, przy sprawdzaniu, czy aby ubranko leży jak ulał.
Spoglądam w lustro przy zwykłym, codziennym, prozaicznym sprzątaniu. Ktoś czasami musi to lustro umyć. Przy takiej okazji trudno nie zerknąć na osobę po drugiej stronie lustra. Widzę ją codziennie, rano i wieczorem, piękną i zmęczoną. Przyzwyczaiłam się do niej i nie zauważam śladów upływającego czasu na jej twarzy.
Tylko czasami wydaje mi się, że światło pada niezbyt korzystnie i pewnie dlatego ten owal twarzy taki jakiś mało owalny...i tak ogólnie jakoś dziwnie obca się sobie wydaje.
Tak, zdecydowanie to wina oświetlenia. Muszę przewiesić to lustro.
Napomknęłam nieśmiało o tym ślubnemu. O dziwo poparł mój pomysł!
- stanowczo radzę powiesić lustro gdzie indziej. Najlepiej w piwnicy....
Przeczuwał jednak, że ten pomysł nie spotka się z moją aprobatą, bo szybko schował się do łazienki :)
A ja boję się tej chwili, w której po raz pierwszy spoglądając w lustro zobaczę w nim twarz starej kobiety. I to nie będzie stara Alicja. To będę ja.

poniedziałek, 1 marca 2010

Czasem trzeba iść pod wiatr...


Skończyłam bilans!
Obliczyłam, uzgodniłam, przeanalizowałam. We wszystkie strony i na ukos :))
Ciężko było. A to za sprawą osoby, która prowadziła tę dokumentację. Wszystko spieprzone dokumentnie. Co ja się musiałam namęczyć, aby dojść do jakiego takiego ładu i zrozumieć o co tu w ogóle chodzi.
Ale dość! Dalej tak nie może być. Właśnie jestem na etapie przygotowywania zemsty. Poważnie!
Nie lubię tej baby, która zresztą robi wszystko aby ta sytuacja nie uległa zmianie. Nie to nie.
Nareszcie mogę odetchnąć i odpocząć. Jest mi dobrze i lekko. Nawet bardzo lekko jak zauważyłam zaraz po wyjściu z domu. Wicher chciał mnie porwać! Ledwo się utrzymałam na moich obcasach.
Gnana wiatrem pozałatwiałam sprawy. Gorzej było z powrotem pod wiatr. Moja piękna, duża, czarno czerwona torba wystąpiła dzisiaj w roli żagla i chciała mnie sprowadzić na manowce. Czyli w pobliskie krzaki. Z nosem przy ziemi, wymachując rękami i zapierając się obcasami dotarłam wreszcie do domu. I dzisiaj już nigdzie nie wychodzę! Nawet gdyby rozdawali za darmo kolekcje Diora. Chociaż...gdyby za darmo...:))

źródło obrazka